I choć nie wszystko jesteśmy w stanie wybaczyć
I choć czasami tak trudno spojrzeć w twarz
W wigilijny wieczór przestańmy rozpaczać
Okażmy sobie głębię Bożych łask.
Anielską cierpliwością wykażmy się trochę
Nadzieją godną dziecka ozdóbmy nas
I choć zimny śnieg pada za oknem
Nie chciejmy znów uciekać w wir codziennych spraw.
Ta noc, ta noc jest najważniejsza!
To dziś możemy odnaleźć w sobie blask
Choinka wcale nie najistotniejsza
Ostatnim, co obchodzi nas... jest:
Stosik prezentów, opłatek na stole
Dwanaście potraw.
Zwierzęta ludzkim głosem gadające
i szron na oknach.
_______________________________
Zdrowych, Rodzinnych i Radosnych świąt Bożego Narodzenia,
pragnę życzyć marzeń spełnienia
A w tym (nie)pechowym przyszłym roku
Miłości, Nadziei niech spłyną potoki.
Jednym zdaniem: Wesołych Świąt! ;)
poniedziałek, 24 grudnia 2012
niedziela, 23 grudnia 2012
Wcale nie!
[muzyka]
Wcale nie szukam Cię wzrokiem
Wcale nie chcę Cię na korytarzu znaleźć
Wcale nie pragnę ujrzeć Twoich oczu
A w sumie blasku, który mogę w nich odnaleźć.
Wcale nie chcę, żebyś się uśmiechał
Ani smucił się bez powodu...
Wcale nie chcę... Wcale nie...
Wcale nie mam ochoty Ci pomóc!
Chcę tylko świętego spokoju
i żebyś nie mógł magnetyzować mnie sobą.
Ale, gdy otwieram oczy, a Ty tu stoisz
Moje serce (nie)chcieć się boi.
______________________________
Dziecko znalazło śnieżek na bloga i się cieszy ;)
Wcale nie szukam Cię wzrokiem
Wcale nie chcę Cię na korytarzu znaleźć
Wcale nie pragnę ujrzeć Twoich oczu
A w sumie blasku, który mogę w nich odnaleźć.
Wcale nie chcę, żebyś się uśmiechał
Ani smucił się bez powodu...
Wcale nie chcę... Wcale nie...
Wcale nie mam ochoty Ci pomóc!
Chcę tylko świętego spokoju
i żebyś nie mógł magnetyzować mnie sobą.
Ale, gdy otwieram oczy, a Ty tu stoisz
Moje serce (nie)chcieć się boi.
______________________________
Dziecko znalazło śnieżek na bloga i się cieszy ;)
czwartek, 20 grudnia 2012
Opowieść wigilijna
[muzyka]
- Przez Chrystusa, Pana naszego, Amen.
Pięćdziesięcioletni mężczyzna odłożył niedbale książeczkę do nabożeństwa
na stół i opuścił pokój w pośpiechu, by odebrać telefon, dzwoniący już od
minuty w kieszeni jego spodni. Zgromadzeni przy stole usłyszeli jeszcze tylko,
jak odpowiada, zapewne swojej sekretarce, że pół godziny i będzie w firmie. I.,
zadrżała.
Na stole położono biały obrus, co było wynikiem długiej kłótni między I.,
a jej matką, która uparła się, że błękitny, nowy będzie o wiele lepszy na
wigilijny wieczór. Teraz obie siedziały z daleka od siebie, mimo iż I., bardzo
starała się usiąść obok swojej rodzicielki.
Również dzięki niej na stole pojawiło się sianko i dwanaście potraw. Nie
zabrakło też dodatkowego talerza dla niespodziewanego gościa, chociaż matka
zgodziła się na to tylko i wyłącznie dlatego, że wciąż miała nadzieję na
przyjazd najstarszej córki, której w trasie z W. do G. zepsuł się samochód i
stała teraz gdzieś pod Z.
- To może złożymy sobie życzenia? – zapytała cicho osiemnastolatka i
chwyciła za talerzyk z opłatkami, po czym przeszła się pomiędzy zakłopotanymi
krewnymi z W., którzy nie do końca rozumieli zwyczaje tutejszej rodziny,
rozdając każdemu kawałek opłatka.
- I., gdzie poszedł tatuś?
To mały T., właśnie podbiegł do starszej siostry i zaczął ciągnąć ją za
piękną, nową tunikę, którą dostała od matki na mikołajki. Teraz kobieta
podeszła do syna, wzięła go na ręce i odeszła na swoje miejsce, ignorując
córkę, która wyciągnęła do niej rękę z opłatkiem. Dziewczyna westchnęła i
położyła go na lśniącym czystością talerzyku pani A., ale ta nie zwróciła na
nią najmniejszej uwagi i mówiła coś cicho do najmłodszego dziecka.
Nagle do drzwi frontowych domu ktoś zapukał. I. przeprosiła wszystkich i
poszła otworzyć, ciekawa, kto mógł się pojawić, ale nie zdążyła nawet przejść
połowy drogi przez długi korytarz, kiedy została odepchnięta przez matkę. Ta, z
radosnym okrzykiem „G.!” podbiegła do drzwi i otworzyła je z rozmachem, chcąc
rzucić się pierworodnemu dziecku na szyję, ale w ostatniej chwili powstrzymała
się, bo za drzwiami wcale nie stała ukochana córka pani A., lecz jakich
wychudzony, bardzo wysoki chłopak z za długimi włosami i ubrany w zniszczone
rzeczy.
- Bardzo przepraszam, ale chyba pan się pomylił – powiedziała natychmiast
czterdziestoośmioletnia kobieta protekcjonalnym tonem, zakładając ręce na
piersi. Nie miała zamiaru wpuszczać do domu takiego obdartusa, zwłaszcza, że
tyle pieniędzy wydała na wynajęcie osób do sprzątania i gotowania! Nie
rozumiała, jak ktoś taki śmie pukać do jej domu, tak bogato przystrojonego i
pięknego w Wigilię! Na pewno nie zamierzała go ani wpuścić, ani tym bardziej
dopuścić do stołu. Oczywistym było, że chłopak pobrudziłby też obrus, a tego
kobieta nie mogłaby zdzierżyć. – Dom dla bezdomnych to przecznicę dalej –
oznajmiła i już miała zamykać drzwi, kiedy za jej plecami pojawiła się I. i
uniemożliwiła matce wyrzucenie chłopaka. Przepchnęła się obok niej i wyciągnęła
rękę do młodego mężczyzny.
- W porządku, P.? – rzuciła, ściskając go za ramię i uśmiechając się, po
czym pokazała mu ręką, że może wejść do środka. Spotkało się to z oburzonym
piśnięciem matki, ale I. zdecydowanie zignorowała jej zachowanie i pomogła P.,
jak nazwała przybysza, zdjąć za cienką kurtkę, po czym pokazała, gdzie może
zostawić zabłocone i mocno zniszczone buty. – Zdążyłeś na składanie życzeń –
powiedziała radośnie i wyciągnęła rękę do jego twarzy, żeby odgarnąć z niej
zmierzwione włosy. Ten cofnął się jednak o krok.
- Możesz mi wyjaśnić, kim jest ten chłopak i co tu robi? W Wigilię?! –
krzyknęła pani A. piskliwym głosem, wymachując rękoma.
- Mamo, uspokój się. Wszystko ci wyjaśnię później, dobrze? Teraz idź do
gości i zajmij się nimi – odparła spokojnie dziewczyna, łapiąc za rękę P. i
ciągnąć go za sobą w stronę kuchni. – Zaraz do was dołączymy – dodała, znikając
za zakrętem domu.
- Mówiłaś, że nikt nie będzie miał nic przeciw – wymamrotał P., kiedy już
siedzieli sami, a mama I. stała pod drzwiami od kuchni i krzyczała coś, nie
mogąc wejść do środka, bo jej córka zamknęła się w środku.
- Och, to nic takiego. Mama jest zła po kłótni ze mną rano, przejdzie jej
zaraz – odparła na to dziewczyna i kazała usiąść przyjacielowi. Odgarnęła mu
szybko włosy z twarzy i zaczęła nakładać kolejne warstwy podkładu i korektora,
by ukryć fioletowego sińca pod okiem osiemnastolatka.
Pani A. tymczasem uspokoiła się i poszła do salonu, skąd zadzwoniła do
męża, żeby się poskarżyć, jednak ten zbył ją, tłumacząc się brakiem czasu. Przy
tym próbował zbyt głośno nie dyszeć, co utrudniała mu jego sekretarka, bardzo
starając się, by cała uwaga mężczyzny skupiła się na niej.
Gdy tylko I. stwierdziła, że siniaka na twarzy P. prawie nie widać,
przytuliła go i zaprowadziła do jadalni, w którym większość już zdążyła złożyć
sobie życzenia i teraz czekano, aż nadarzy się okazja, żeby i domownikom życzyć
„Wesołych Świąt”, a później zaśpiewać wspólnie jakąś kolędę, jak miano w
zwyczaju. Szkoda jedynie, że pani domu nie potrafiła słów do wszystkich kolęd,
jakie zaśpiewano tego wieczoru. Tłumaczyła się brakiem czasu i tym, że do
kościoła z T. chodzi jego starsza siostra, bo przecież ona musi w niedzielę zrobić
zakupy!
Kiedy wszyscy już byli najedzeni i nadszedł czas odpakowywania prezentów,
w rolę Świętego Mikołaja wczuł się wuj I., który specjalnie przywiózł na tę
okazję wspaniały kostium. Jakież musiało być jego zdziwienie, gdy mały T.
wspiął mu się na kolana i powiedział, że
mamusia już dawno powiedziała mu, kto naprawdę przynosi prezenty. I. jednak
wybrnęła z sytuacji i szybko zdziwienie rozeszło się po kościach.
Później, gdy rozmawiała z P., który cały wieczór obserwował zachowanie
jej matki, wyjawiła, że pomysł zaproszenia wujostwa z W. było wielkim błędem,
choć to nie ona go wymyśliła. Siedziała przytulona do przyjaciela i płakała, bo
święta, mimo obecności tylu tradycyjnych osób, były takie, jak co roku. Zamiast
świętowania Bożego Narodzenia, znów były łzy, kłótnie i brak czasu od rodziców,
jaki miała na co dzień. Gdy tylko goście poszli spać, pani A. wyszła z domu –
jak I. się domyślała – do swojego kochanka.
- Gdzie w tym duch świąt? – pytała, ale nikt nie umiał jej opowiedzieć.
I tylko latający gdzieś Anioł uronił kilka łez, widząc, że nie tylko w
tym jednym domu właśnie tak „świętuje się” Wigilię Bożego Narodzenia.
środa, 19 grudnia 2012
To w sumie piosenka
Dodaje chwyty gitarowe, jakby ktoś miał życzenie się z nią chwilę pobawić ;)
Dokąd zmierza świat, a d
dokąd idę ja? a F G
Dokąd pędzi czas a d
zegar ciągle gna? a E
Ziemia ucieka spod nóg -
To niepewny grunt...
Tu przestraszony tłum
Nie ma gdzie uciekać już...
Ref. Wiesz ile uczuć zostało? C G
Ile do przebycia dróg? d a
A czasu mało, wciąż mało... C G
Nie wszystko znaleźć będziesz mógł. F f a
Dokąd zmierza świat, a d
dokąd idę ja? a F G
Dokąd pędzi czas a d
zegar ciągle gna? a E
Ziemia ucieka spod nóg -
To niepewny grunt...
Tu przestraszony tłum
Nie ma gdzie uciekać już...
Ref. Wiesz ile uczuć zostało? C G
Ile do przebycia dróg? d a
A czasu mało, wciąż mało... C G
Nie wszystko znaleźć będziesz mógł. F f a
wtorek, 18 grudnia 2012
Przyjaciółka
[muzyka]
Zaprzyjaźniłam się ze "Śmiercią"
Bo już dość miałam jej zemsty
Teraz siedzę niespokojnie się wiercąc
Próbuję znaleźć zejście z jej ścieżki.
Wcześniej siadywałam tu z rana
Czajnik wstawiałam na gaz, robiłam herbatę...
Po czym budziłam ją - pełna strachu
Że w oczach duszę bliskiego zobaczę.
Gdy już łaskawie wstawała
Humor miała czarny
Sama się więc narażałam -
Los mój był wtedy marny.
Liczyłam czasem na wdzięczność,
za te na policzkach rany
za bycie na każde skinienie
za zamknięcie się w 4 ściany.
Ale jedyne, co od niej dostałam
to krzyki, awantury i jeszcze...
śmierć wszystkich moich bliskich
Niesionych nowiną na wietrze.
Zaprzyjaźniłam się ze "Śmiercią"
Bo już dość miałam jej zemsty
Teraz siedzę niespokojnie się wiercąc
Próbuję znaleźć zejście z jej ścieżki.
Wcześniej siadywałam tu z rana
Czajnik wstawiałam na gaz, robiłam herbatę...
Po czym budziłam ją - pełna strachu
Że w oczach duszę bliskiego zobaczę.
Gdy już łaskawie wstawała
Humor miała czarny
Sama się więc narażałam -
Los mój był wtedy marny.
Liczyłam czasem na wdzięczność,
za te na policzkach rany
za bycie na każde skinienie
za zamknięcie się w 4 ściany.
Ale jedyne, co od niej dostałam
to krzyki, awantury i jeszcze...
śmierć wszystkich moich bliskich
Niesionych nowiną na wietrze.
sobota, 15 grudnia 2012
Złodziej o imieniu "Śmierć"
Dedykowane dla Igi.
Będzie mi Ciebie na korytarzu w szkole brakowało.
[muzyka]
Gdzie jesteś? Czy mam Cię znaleźć?
Dlaczego nam ją tak szybko odebrałeś?
Czymże Ci ona zawiniła?
Uśmiechem, z którym zawsze chodziła?
A może wiarą, że jeszcze pożyje?
Śmierć kradnie, a świat bliskich wyje.
Dlaczego, Boże, na to pozwalasz?
Nadzieję stawiasz na chybotliwych szalach...
A kiedy wołamy Ciebie w Potrzebie:
-Nie - mówisz - była potrzebna mnie, w niebie.
Będzie mi Ciebie na korytarzu w szkole brakowało.
[muzyka]
Gdzie jesteś? Czy mam Cię znaleźć?
Dlaczego nam ją tak szybko odebrałeś?
Czymże Ci ona zawiniła?
Uśmiechem, z którym zawsze chodziła?
A może wiarą, że jeszcze pożyje?
Śmierć kradnie, a świat bliskich wyje.
Dlaczego, Boże, na to pozwalasz?
Nadzieję stawiasz na chybotliwych szalach...
A kiedy wołamy Ciebie w Potrzebie:
-Nie - mówisz - była potrzebna mnie, w niebie.
wtorek, 11 grudnia 2012
Odsłona VII
(music)
Na środku sceny siedzę samotnie. Włosy spływają mi falami na plecy i ramiona. Dźwiękowiec wziął sobie dzisiaj wolne. Światło też ustawiłam sobie sama. Ale to nic. Przecież dzisiaj tylko zwykła próba.
Mam na sobie ciemne spodnie i białą, lekką koszulkę, która zwisa z moich ramion. Ostatnio niewiele jem.
W rękach dzierżę gitarę - "Pan Gracjan" odwdzięcza się pięknym brzmieniem nowych strun za moją uwagę i ostrożność palców.
Myślę przez chwilę, próbując przypomnieć sobie, jak leciała TA piosenka, ale jedyne, co pamiętam, to układ funkcji, które już od dłuższego czasu zmieniam na gryfie.
Jestem sama. Wiem to i choć raz wcale mnie to nie przeraża. Samotność, cisza. Wcale nie są takie złe. Ot tak, po prostu nie są złe. Czy to nie dziwne?
Oprócz sceny, wszędzie jest ciemno. Jak na spektaklu. Drzwi pozamykałam, nie mam ochoty na to, by ktoś próbował przerwać mi i tak męczącą pracę.
Przymykam powieki i choć przez chwilę próbuję wykasować myśli. Nie umiem. Coś wciąż natarczywie się do nich pakuje. Szkoła, dom, szkoła, prawo jazdy, szkoła, wieczorek kolęd, kościół, szkoła. Czy nie zapomniałam o szkole? Nie? No cóż, jest zbyt istotna, żeby móc o niej zapomnieć.
Trzask z lewej przyciąga moją uwagę. Spoglądam w tamto miejsce, a zza rogu pojawia się niezwykle wysoka i bardzo chuda postać. Z początku myślę, że to znowu On. Że przyszedł mnie odwiedzić i jak kilka lat temu wypchnąć na scenę, kiedy wahałam się i chciałam uciec. Ale kiedy światło oświetla jego kręconą czuprynę wiem, że nie jest tym, kogo oczekiwałam. Dziwne, skoro On przychodził zawsze, gdy byłam sama. Teraz zaprzestał wizyt.
Ten tutaj, z czekoladowymi oczyma i nieco wypłowiałymi włosami podobnego koloru nigdy nie będzie nim, choć pozory mogłyby mylić. Choć jego spojrzenie jest tak samo przestraszone, kiedy powoli podchodzi do sceny. Choć ma łudząco podobny uśmiech, teraz ukryty.
Nawet smuci się w ten sam sposób!
- Mogę? - pytanie niepewnie, a ja wypuszczam ze świstem powietrze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że je wstrzymywałam w tych moich astmatycznych płucach.
- Jasne - chrypię przez łzy, które nazbierały się w moich dziwacznych oczach, gdy próbowałam zdławić kaszel. Boli. - Widzę, że przyniosłeś gitarę - zauważam, próbując tym samym odwrócić jego uwagę od własnej chwili zawahania.
- No... tak - odpowiada i od razu widać, że się denerwuje. To też jest podobne do Niego. To jak cholerne deja vu.
- Hej, nie denerwuj się - mówię, łapiąc za ramię nowoprzybyłego i uśmiechając się pobłażliwie.
- Skąd wiesz, że się denerwuję?
Wzruszam ramionami.
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, nie umiem przestać zachowywać się jak przy Nim. Nauczyłam się Go kiedyś na pamięć, a teraz muszę się tego oduczyć. To jakbym brała kokainę przez pół życia z tym samym skutkiem i wzięła kolejny raz, a skutek byłby odwrotny. To nierealnie niemożliwe.
środa, 5 grudnia 2012
Upór?
[music]
Patrzę i... widzę,
choć pewnie wolałbyś
gdybym po prostu odpuściła.
Nie dotykam, a czuję,
jak bolesny rytm serce
Twe wyrzuca w przestrzeń...
Nie słucham i nie chcę...
Przekleństwem moim - ton
wciąż słyszeć.
Nie całuję, nie szepcę...
Obecnością łatam dziury,
Upartością omijam mury.
Patrzę i... widzę,
choć pewnie wolałbyś
gdybym po prostu odpuściła.
Nie dotykam, a czuję,
jak bolesny rytm serce
Twe wyrzuca w przestrzeń...
Nie słucham i nie chcę...
Przekleństwem moim - ton
wciąż słyszeć.
Nie całuję, nie szepcę...
Obecnością łatam dziury,
Upartością omijam mury.
niedziela, 11 listopada 2012
Odsłona VI
[muzyka]
Przedstawienie kolejnego dnia skończone. Sala powoli pustoszeje, widownia rozmawia ze sobą i śmieje się. Udało się ich znów oszukać.
Siadam na skraju sceny i patrzę na nich, rytmicznie uderzając palcami o drewniane belki podłogi i czekam, aż wszyscy sobie pójdą, bym mogła w samotności świętować smutne zwycięstwo. Oddech mam krótki, urywany, ale wciąż rozciągam fałszywy w swej bezradności uśmiech, żeby nikt nie zauważył, jak drżą mi powieki, usta, ręce... dusza.
Ostatnia osoba zamyka za sobą drzwi i w teatrze mojego życia nastaje upragniona cisza. Oddycham z ulgą, ale nie długo, bo oddech staje się coraz bardziej spazmatyczny i przeradza się w szalony szloch.
Dreszcze zajmują się moim ciałem, otulając je chłodem nocy, która jest jedną z najgorszych.
Kto by powiedział, że to już dwa lata?
Przymykam oczy i zagryzam wargi, wyobrażając go sobie przede mną. Stałby tu teraz, uśmiechał się z prośbą o wybaczenie. Może związałby w końcu te jego niewydarzone kudełki.
- Wiedziałam - słyszę nagle, gdzieś z ciemnego rogu. Znam głos i wiem, kto jest właścicielem, nie muszę otwierać oczu, bo pojawiasz się w mojej wyobraźni. Tak cicha i zawiedziona moim występem.
- Nie pytaj - proszę tylko cicho, odwracam głowę i błagam w duchu, byś wyszła. Nienawidzę, gdy dostrzegasz u mnie słabości. A te są gdzieś we mnie, nawet gdy nie chcę...
- Mogłaś powiedzieć - słyszę odpowiedź i czuję, że wybiegasz, racząc mnie chłodnym powiewem listopadowego wiatru, niosącego w sobie tyle gorzkiej żałoby.
Trzaskasz drzwiami, a ja wydaję z siebie stłumiony jęk i wstaję, by wyjść tylnymi drzwiami.
Smutne zwycięstwo przerodziło się za Twoją sprawą w rozpaczliwą przegraną duszy, która teraz, jak dym, ulatuje ode mnie z daleka, chcąc swobodnie pocierpieć w samotności.
Otulam się szalikiem, zakładam płaszcz i wychodzę, zamykając drzwi na klucz. Deszcz na dworze pada rzęsiście, ukrywając moje łzy i skręcając włosy w coraz to wymyślniejsze strączki.
Tupot glanów zagłuszam lamentem, jaki wydaje z siebie dymiący skrawek mojego umysłu pragnąc, byś choć raz nie była w tym tak dobra i nie odgadła, że coś znów nie współgra we mnie.
Oddalam się szybko, chcąc zapomnieć, że dzień 9 listopada 2012 roku jest dniem kolejnej już porażki. Rok w rok świętowanej krzykiem i łzami tłumionymi w poduszce.
Przedstawienie kolejnego dnia skończone. Sala powoli pustoszeje, widownia rozmawia ze sobą i śmieje się. Udało się ich znów oszukać.
Siadam na skraju sceny i patrzę na nich, rytmicznie uderzając palcami o drewniane belki podłogi i czekam, aż wszyscy sobie pójdą, bym mogła w samotności świętować smutne zwycięstwo. Oddech mam krótki, urywany, ale wciąż rozciągam fałszywy w swej bezradności uśmiech, żeby nikt nie zauważył, jak drżą mi powieki, usta, ręce... dusza.
Ostatnia osoba zamyka za sobą drzwi i w teatrze mojego życia nastaje upragniona cisza. Oddycham z ulgą, ale nie długo, bo oddech staje się coraz bardziej spazmatyczny i przeradza się w szalony szloch.
Dreszcze zajmują się moim ciałem, otulając je chłodem nocy, która jest jedną z najgorszych.
Kto by powiedział, że to już dwa lata?
Przymykam oczy i zagryzam wargi, wyobrażając go sobie przede mną. Stałby tu teraz, uśmiechał się z prośbą o wybaczenie. Może związałby w końcu te jego niewydarzone kudełki.
- Wiedziałam - słyszę nagle, gdzieś z ciemnego rogu. Znam głos i wiem, kto jest właścicielem, nie muszę otwierać oczu, bo pojawiasz się w mojej wyobraźni. Tak cicha i zawiedziona moim występem.
- Nie pytaj - proszę tylko cicho, odwracam głowę i błagam w duchu, byś wyszła. Nienawidzę, gdy dostrzegasz u mnie słabości. A te są gdzieś we mnie, nawet gdy nie chcę...
- Mogłaś powiedzieć - słyszę odpowiedź i czuję, że wybiegasz, racząc mnie chłodnym powiewem listopadowego wiatru, niosącego w sobie tyle gorzkiej żałoby.
Trzaskasz drzwiami, a ja wydaję z siebie stłumiony jęk i wstaję, by wyjść tylnymi drzwiami.
Smutne zwycięstwo przerodziło się za Twoją sprawą w rozpaczliwą przegraną duszy, która teraz, jak dym, ulatuje ode mnie z daleka, chcąc swobodnie pocierpieć w samotności.
Otulam się szalikiem, zakładam płaszcz i wychodzę, zamykając drzwi na klucz. Deszcz na dworze pada rzęsiście, ukrywając moje łzy i skręcając włosy w coraz to wymyślniejsze strączki.
Tupot glanów zagłuszam lamentem, jaki wydaje z siebie dymiący skrawek mojego umysłu pragnąc, byś choć raz nie była w tym tak dobra i nie odgadła, że coś znów nie współgra we mnie.
Oddalam się szybko, chcąc zapomnieć, że dzień 9 listopada 2012 roku jest dniem kolejnej już porażki. Rok w rok świętowanej krzykiem i łzami tłumionymi w poduszce.
niedziela, 21 października 2012
Vice-mistrz
[muzyka]
W podziękowaniu Stali Gorzów - za walkę
Cisza
ogarnęła ją wrzaskiem niewysłowionych uczuć
Łza
popłynęła po policzku rozmyta przez chłodny deszcz
Odeszła
pozostawiając za sobą wiarę w drużynę
Historia
nie oszczędziła kibicki ni chwilę
Zamknięta w swoim pokoju
wtuliła w żółtą poduszkę twarz
odcięła się od ludzi jej pokroju
niebieską kołdrą zakryta aż
po czubek głowy...
Gdy rano wstała, oczy zapuchły
Zszarzałą twarz pokryła makijażem
W srebro się odziała - kolor vice-mistrza
Z dumą głowę podniosła
Z błyszczącym okiem, poważna:
- Przegrana - rzekła hardo.
Przegrana jest dziś nieważna.
W podziękowaniu Stali Gorzów - za walkę
Cisza
ogarnęła ją wrzaskiem niewysłowionych uczuć
Łza
popłynęła po policzku rozmyta przez chłodny deszcz
Odeszła
pozostawiając za sobą wiarę w drużynę
Historia
nie oszczędziła kibicki ni chwilę
Zamknięta w swoim pokoju
wtuliła w żółtą poduszkę twarz
odcięła się od ludzi jej pokroju
niebieską kołdrą zakryta aż
po czubek głowy...
Gdy rano wstała, oczy zapuchły
Zszarzałą twarz pokryła makijażem
W srebro się odziała - kolor vice-mistrza
Z dumą głowę podniosła
Z błyszczącym okiem, poważna:
- Przegrana - rzekła hardo.
Przegrana jest dziś nieważna.
sobota, 6 października 2012
Władza
[muzyka]
Światła rodem z starodawnych lamp
Migocą znów baśniowym blaskiem
Niczym dla królów i ich map
otulonych nadmorskim piaskiem
Plany wojen i monarchii
Odpłynęły z bladym świtem.
Świecie, pełen złej anarchii
przerażony stali zgrzytem...
Nie ma już smoczych paszczy
elfów, wróżek nikt nie widział
za to człowiek władzę taszczy
Niszcząc wszystko, czego chciał.
Gdzie idea się podziała?
Człowiek to jest Boga twór?
Raczej szatan coś tu zdziałał,
destrukcyjny tworząc rój.
Bo gdy tylko władzy dotknie
Chcąc pomagać wołającym
W morzu krwi - więzieniu utknie,
Które sam gotuje innym.
Chciej więc szczęścia i pokoju
niczym nieszczęśliwy Bóg.
Nie degraduj się do roju
znachodź w sobie szczęścia próg.
Tyś, człowieku, potencjałem.
Tyś nadzieją pośród dróg!
Tylko nie mów "nie tak chciałem"
Gdy się zgubisz pośród ułud.
Światła rodem z starodawnych lamp
Migocą znów baśniowym blaskiem
Niczym dla królów i ich map
otulonych nadmorskim piaskiem
Plany wojen i monarchii
Odpłynęły z bladym świtem.
Świecie, pełen złej anarchii
przerażony stali zgrzytem...
Nie ma już smoczych paszczy
elfów, wróżek nikt nie widział
za to człowiek władzę taszczy
Niszcząc wszystko, czego chciał.
Gdzie idea się podziała?
Człowiek to jest Boga twór?
Raczej szatan coś tu zdziałał,
destrukcyjny tworząc rój.
Bo gdy tylko władzy dotknie
Chcąc pomagać wołającym
W morzu krwi - więzieniu utknie,
Które sam gotuje innym.
Chciej więc szczęścia i pokoju
niczym nieszczęśliwy Bóg.
Nie degraduj się do roju
znachodź w sobie szczęścia próg.
Tyś, człowieku, potencjałem.
Tyś nadzieją pośród dróg!
Tylko nie mów "nie tak chciałem"
Gdy się zgubisz pośród ułud.
poniedziałek, 24 września 2012
Odsłona V
[muzyka]
Siadam sobie spokojna na brzegu sceny, na której odgrywam od jakiegoś czasu swoją rolę. Dostałam drugą szansę od losu.
Teraz trwa przerwa. Na widowni panuje Cisza i tylko mysz gdzieś tupie w kącie. Uśmiecham się, wymachuję nogami w powietrzu i odgarniam znów sprężyste, rude loki z czoła. Mój śmiech wypełnia moją Duszę, której odzwierciedleniem jest moja postać - w końcu tak samo jak rok, czy półtorej wcześniej. Jednym słowem - sielanka wróciła. No, dobra, dwoma. Nie bądź już taki dokładny, czytelniku. Nadgorliwość jest nieraz gorsza od faszyzmu - a przynajmniej tak twierdzi mój tata.
Ktoś nagle staje za moimi plecami i zakrywa mi oczy. Nie wiem nawet, kiedy przyszedł, tak cicho potrafi stąpać po tych starych deskach teatru. Przecież one skrzypią! Ale on w sumie niemal fruwa - jest w końcu Aniołem.
- Daj spokój, wariacie! - śmieję się i wyrywam z uścisku bladych, drobnych dłoni. Sala wypełnia się śmiechem już dwójki osób.
- Przyniosłem Ci trochę wody, rudzielcu - oznajmia i siada obok mnie, po czym oddaje plastikową wodę, a ja parskam śmiechem, gdy widzę na nakrętce naklejkę z herbem Stali Gorzów. Tak mało brakuje do Mistrzostwa! Poważnieję na chwilę, co oczywiście nie uchodzi jego uwadze. Szturcha mnie i obejmuje ramieniem.
- Wygramy, maleńka. Nie ma mocnych - mówi poważnym tonem, ale na twarzy wciąż kwitnie mu uśmiech. Wytykam mu język i łapczywie wychylam wodę, gazowaną. Dobrze mnie zna.
- Żebyś się nie przeliczył, mistrzu - mruczę pod nosem i wstaję, żeby spróbować jeszcze raz układu, którego ostatnio tak długo się uczę. On spogląda na mnie i z uśmiechem opiera się o ścianę, żeby spokojnie obejrzeć moje wyczyny. Marne z resztą, ale on się nie śmieje, po prostu udziela rad.
- Trochę za gwałtownie, Ruda, spokojniej.
Próbuję jeszcze raz, ale i tym razem nie wychodzi, bo ktoś bezczelnie wpakowuje się do, jeszcze nieotwartej, sali. Odwracam się w stronę Niepunktualnego Gościa i kamienieję. Nie dosłownie, jasne, że nie. Ale nie mogę się ruszyć, ni wykrztusić choćby słówka. Ten wzrok paraliżuje.
- Wybacz, jeszcze nie wpuszczamy gapiów - mówi M., wstając i zwracając się do małej, czarnej osóbki, która stoi niepewnie przy wejściu.
Coś kuje w moje serce.
Znam ten przestraszony wzrok i znam niepewność, chociaż nie chcę jej pamiętać. Nie w niej.
- Ja... nie przyszłam na przedstawienie - mówi cicho, inaczej niż zwykle. Inaczej niż pamiętam. - W sumie, to przyszłam przeprosić. Wiesz za co - zwraca się do mnie, a ja wstrzymuję oddech, kiedy mamrocze nieskładnie czego chce. - Nie chcę wiele. Jeśli potrafisz, to wybacz - mówi na koniec i już chce wyjść, ale wtedy coś się we mnie odzywa i w końcu mogę się ruszyć.
- Jeśli chcesz wybaczenia, to je masz. To nie problem. Tylko nie licz na nic więcej. Dla mnie Nelka nie żyje - odpowiadam spokojnie, po czym wychylam resztkę wody i zwracam się do M., nie patrząc już na Gościa. - Włącz muzykę, teraz wyjdzie - oznajmiam i liczę do ośmiu, a później znów zaczynam swój taniec. W końcu niedługo zgromadzą się zwyczajowi gapie. Trzeba im coś pokazać.
Siadam sobie spokojna na brzegu sceny, na której odgrywam od jakiegoś czasu swoją rolę. Dostałam drugą szansę od losu.
Teraz trwa przerwa. Na widowni panuje Cisza i tylko mysz gdzieś tupie w kącie. Uśmiecham się, wymachuję nogami w powietrzu i odgarniam znów sprężyste, rude loki z czoła. Mój śmiech wypełnia moją Duszę, której odzwierciedleniem jest moja postać - w końcu tak samo jak rok, czy półtorej wcześniej. Jednym słowem - sielanka wróciła. No, dobra, dwoma. Nie bądź już taki dokładny, czytelniku. Nadgorliwość jest nieraz gorsza od faszyzmu - a przynajmniej tak twierdzi mój tata.
Ktoś nagle staje za moimi plecami i zakrywa mi oczy. Nie wiem nawet, kiedy przyszedł, tak cicho potrafi stąpać po tych starych deskach teatru. Przecież one skrzypią! Ale on w sumie niemal fruwa - jest w końcu Aniołem.
- Daj spokój, wariacie! - śmieję się i wyrywam z uścisku bladych, drobnych dłoni. Sala wypełnia się śmiechem już dwójki osób.
- Przyniosłem Ci trochę wody, rudzielcu - oznajmia i siada obok mnie, po czym oddaje plastikową wodę, a ja parskam śmiechem, gdy widzę na nakrętce naklejkę z herbem Stali Gorzów. Tak mało brakuje do Mistrzostwa! Poważnieję na chwilę, co oczywiście nie uchodzi jego uwadze. Szturcha mnie i obejmuje ramieniem.
- Wygramy, maleńka. Nie ma mocnych - mówi poważnym tonem, ale na twarzy wciąż kwitnie mu uśmiech. Wytykam mu język i łapczywie wychylam wodę, gazowaną. Dobrze mnie zna.
- Żebyś się nie przeliczył, mistrzu - mruczę pod nosem i wstaję, żeby spróbować jeszcze raz układu, którego ostatnio tak długo się uczę. On spogląda na mnie i z uśmiechem opiera się o ścianę, żeby spokojnie obejrzeć moje wyczyny. Marne z resztą, ale on się nie śmieje, po prostu udziela rad.
- Trochę za gwałtownie, Ruda, spokojniej.
Próbuję jeszcze raz, ale i tym razem nie wychodzi, bo ktoś bezczelnie wpakowuje się do, jeszcze nieotwartej, sali. Odwracam się w stronę Niepunktualnego Gościa i kamienieję. Nie dosłownie, jasne, że nie. Ale nie mogę się ruszyć, ni wykrztusić choćby słówka. Ten wzrok paraliżuje.
- Wybacz, jeszcze nie wpuszczamy gapiów - mówi M., wstając i zwracając się do małej, czarnej osóbki, która stoi niepewnie przy wejściu.
Coś kuje w moje serce.
Znam ten przestraszony wzrok i znam niepewność, chociaż nie chcę jej pamiętać. Nie w niej.
- Ja... nie przyszłam na przedstawienie - mówi cicho, inaczej niż zwykle. Inaczej niż pamiętam. - W sumie, to przyszłam przeprosić. Wiesz za co - zwraca się do mnie, a ja wstrzymuję oddech, kiedy mamrocze nieskładnie czego chce. - Nie chcę wiele. Jeśli potrafisz, to wybacz - mówi na koniec i już chce wyjść, ale wtedy coś się we mnie odzywa i w końcu mogę się ruszyć.
- Jeśli chcesz wybaczenia, to je masz. To nie problem. Tylko nie licz na nic więcej. Dla mnie Nelka nie żyje - odpowiadam spokojnie, po czym wychylam resztkę wody i zwracam się do M., nie patrząc już na Gościa. - Włącz muzykę, teraz wyjdzie - oznajmiam i liczę do ośmiu, a później znów zaczynam swój taniec. W końcu niedługo zgromadzą się zwyczajowi gapie. Trzeba im coś pokazać.
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
Zapłata
[muzyka]
~ On mnie nie porzucił, tylko odpłacił ciszą, za zawód jaki mu sprawiłam.
Usiadłszy pod ścianą, płakała. Podkuliła nogi pod brodę i objęła je ramionami, drżącymi od tłumionych cały dzień emocji. Potrzebowała się wypłakać...
Poczerniałe od tuszu łzy, płynęły gładko po jej bladych policzkach, brodzie, szyi, by później zniknąć w coraz wilgotniejszej, turkusowej bluzce za 19 złotych, bo po promocji.
Włosy rozpuściła, jak nigdy, by zakryć twarz, by gwiazdy i księżyc nie mogły ujrzeć, ile bólu przyprawiła jej ta jedna decyzja. Ciemność była tym, czego łaknęła, cisza tym, co powinno koić.
Nie było ciemności. Przecież latarnia z naprzeciwka bezlitośnie raziła jej oczy.
Nie było też ciszy. Łkanie wyrywało się z kurczowo zaciskanych warg, a wiatr wtórował jej, smagając coraz bardziej mokre ciało dziewczyny równie bezlitosnym batem, jaki niechcący (?) ukręcił na nią On. On... Idealny. Potrafiący to wszystko uargumentować. Czemu akurat ten, któremu zdążyła zaufać?
Wyciągnęła z kieszeni granatowych, zdezelowanych już rurek, biały telefon. Podświetliła go i odblokowała, żeby zastanawiać się przez chwilę i wtedy słowa same popłynęły.
Trochę mi było przykro, kiedy kasowałam "ks" sprzed Patryk Z. w moich kontaktach.
Trochę poczułam się oszukana...
Pozdrawiam
K.
Krótki komunikat o dostarczonej wiadomości i długie oczekiwanie na odpowiedź, która nie miała nadejść tej, ani żadnej innej nocy.
Cicha prośba spojrzenia przywołała jego obraz, który zamigotał radośnie wśród gwiazd.
Uśmiechnął się, a ona rozpłakała się na dobre.
Teraz już nie próbowała hamować szlochu. Przecież pijany ojciec jej nie usłyszy, matka w pracy, a na ulicy pustka - w końcu dwunasta w nocy. W końcu nikomu nie zależy... w końcu zrozumiała, jak mało znaczy.
Ile były warte Twoje słowa,
kiedy próbowałam przy Tobie podnieść się z kolan?
Kiedy próbowałam po prostu podnieść się z kolan?
Jednak zanim pójdę, chciałam powiedzieć Ci, że...
Przyjaźń to nie pluszowy miś
Ani nic, co jest tylko na chwilę
Żadna przyjaźń, kiedy jedno ufa, a drugie niweczy.
Przyjaźń to żaden film w żadnym kinie
Ani słowa, ani obietnice - boli mnie już głowa.
Przyjaźń to obecność i dawanie szansy - bycia od nowa.*
Chciałaby uciec od wspomnień płaczu, który wydawał jej się Jego pomocą.
Chciałaby zrozumieć, czy to miało jakikolwiek sens.
Chciałaby być mądrzejsza.
Skoro nawet księża rzucają w kąt sutannę,
jak mam w Ciebie wierzyć, Boże, Ojcze niepewności...?
jak mam w Ciebie wierzyć, Boże, Ojcze niepewności...?
*parafraza - http://www.youtube.com/watch?v=7Qv4BW0UjN8
sobota, 25 sierpnia 2012
Osiem-nastka?
W tle muzyka dudni w uszach,
krwiożercze komary latają nad głową.
Pijani przyjaciele, znajomi...
tańczą po stołach procentowy taniec.
Śmieją się głośno, mocno już wcięci,
A ja? Siedzę gdzieś w kącie...
oddycham niespokojnie, niebo obserwując,
i nie chcąc widzieć nic poza Poranną Gwiazdą.
Osiem-nastka. Dojrzałością mamy lśnić?
A może to trzy- czter- piętnaste urodziny?
Nieodpowiedzialność przelewa się przez przepełnione kieliszki.
Czy to jest na pewno ten czas?
Przecież to my... a może wy?...
Chcieliście tego tańca kłamstw.
krwiożercze komary latają nad głową.
Pijani przyjaciele, znajomi...
tańczą po stołach procentowy taniec.
Śmieją się głośno, mocno już wcięci,
A ja? Siedzę gdzieś w kącie...
oddycham niespokojnie, niebo obserwując,
i nie chcąc widzieć nic poza Poranną Gwiazdą.
Osiem-nastka. Dojrzałością mamy lśnić?
A może to trzy- czter- piętnaste urodziny?
Nieodpowiedzialność przelewa się przez przepełnione kieliszki.
Czy to jest na pewno ten czas?
Przecież to my... a może wy?...
Chcieliście tego tańca kłamstw.
wtorek, 21 sierpnia 2012
Samotność
[muzyka]
Samotność jest piękna.
Jeśli tylko zechciałeś spojrzeć na nią
z własnej woli i... gdy byłeś sam.
Samotność jest piękna.
Jeśli tylko uśmiechasz się do niej
dobrodusznie i... gdy jesteś sam.
Samotność jest potworem.
Jeśli jesteś pośród wielu różnych ludzi
a ze sobą jesteś sam.
Samotność jest piękna.
Jeśli tylko zechciałeś spojrzeć na nią
z własnej woli i... gdy byłeś sam.
Samotność jest piękna.
Jeśli tylko uśmiechasz się do niej
dobrodusznie i... gdy jesteś sam.
Samotność jest potworem.
Jeśli jesteś pośród wielu różnych ludzi
a ze sobą jesteś sam.
piątek, 10 sierpnia 2012
Odsłona IV
Osiemnastolatka
miała w swojej kolekcji kilka rysunków, nieco podrasowanych jej wyobraźnią,
które miały przedstawiać piękno parku z przeszłości, gdzie ławki osadzono
między prętami oplecionymi przez pędy róż, wysepka na środku nie była jedynie
siedliskiem kaczek, a po prawej stronie schodów stała niewielka altana, gdzie
spotykały się coraz to nowe pokolenia zakochanych arystokratów. Oczyma
wyobraźni widywała gipsowe kolumienki, smukły dach i trzy schodki, a w środku
białe ławeczki – wszystko oplecione krzakami kwitnących róż. Wieczór, powolny
zmierzch malujący niebo na różne barwy, świetliki latające nad wodą i stary
latarnik, zapalający czarne, piękne lampy, które rozjaśniały spóźnionym
wędrowcom kamienne dróżki. Mnóstwo zieleni, młodych drzew, kwiatów i unoszący
się w powietrzu słodki zapach wszechobecnych róż. Dźwięk skrzypiec, dochodzący
gdzieś z oddali, zaplatany w nieznaną nikomu symfonię samotnego wirtuoza.
Ostatnie promienie słońca z pewnością padały na czyściutką wodę stawu i
odbijały się, tworząc na twarzach przypadkowych przechodniów kolorowe, ciepłe
refleksy. Kobiety, przechadzające się w obfitych sukniach, kapeluszach z rondem
i parasolką w dłoni, uśmiechały się i promieniały subtelnym pięknem, czarując
swoich adoratorów i zapraszając ich w sidła głębokich uczuć. Dzieci uciekające
przed niańkami i marzące o wolności rodem z pięknych baśni, pragnące schować
się gdzieś przed dorosłymi, by nie zaprzestawać bawić się z innymi marzycielami.
Przy brzegu,
po przeciwległej stronie stacjonowałby z pewnością niewielki stateczek, w
którym dziewczyna odnalazłaby kawiarenkę, zabawnie chyboczącą się na wodzie. I
wyskakujące z wody ryby, rozpryskiwałyby wodę na jej twarz…
A ona zawieszona pomiędzy dorosłością a dzieciństwem. Pragnąca jednego - cichej wizyty wieczorem psotnego chłopca, który zabrałby ją z okna do swojego królestwa, gdzie nikt nigdy nie wymagałby od niej dorosłych decyzji.
sobota, 21 lipca 2012
Odsłona III
[muzyka]
Ciemność...
Nic nie widzę.
Stoję, a wokół mnie nic nie ma.
Tylko ciemność...
Ciarki biegają mi po plecach, a ręce pokrywają się gęsią skórką.
Chłód, czuję chłód.
Robi się jakby trochę jaśniej - widzę czubek mojego nosa i parę, która wypływa z moich ust wraz z powietrzem.
Obejmuję się drżącymi ramionami.
Przejmujący pisk przeszywa mi uszy, łapię się za głowę.
Wydaję stłumiony jęk i kucam, błagając w myślach, żeby On przestał.
Nie przestaje...
Nagle słyszę cichu trzask i w oczy bije mnie snop ostrego światła.
Krzyczę...
Słyszę kroki...
Kroki niosące się po pomieszczeniu, w którym jestem.
Zaciskam powieki, błagając, by wyłączył światło.
Nie słyszę własnego głosu, tylko ten przenikliwy pisk.
Czuję jak kryształy rwą moje struny głosowe na strzępy, połykam je, i czuję jak niszczę mi płuca, ale wciąż krzyczę by przestał.
Nagle pisk ustaje, a światło staje się jakby mniej... męczące.
Mój wrzask odbija się echem od ścian budynku.
Rozpoznaję okrągłą scenę, rozpoznaję widownię...
Jest pusta.
Boję się.
Kroki, kroki, kroki.
Czai się gdzieś w ciemnym kącie.
Strach...
Jego zimne ramiona...
Nie!
Nie, nie...
Odejdź!
Odejdź... Odejdź...
Przestań za mną powtarzać!!!
Powtarzać, powtarzać...
PRZESTAŃ!
przestań, przestań...
Upadam na kolana.
Płaczę.
Bezgłośny szloch zatyka mi płuca...
krztuszę się...
Ból...
Ciemność.
Ciemność...
Nic nie widzę.
Stoję, a wokół mnie nic nie ma.
Tylko ciemność...
Ciarki biegają mi po plecach, a ręce pokrywają się gęsią skórką.
Chłód, czuję chłód.
Robi się jakby trochę jaśniej - widzę czubek mojego nosa i parę, która wypływa z moich ust wraz z powietrzem.
Obejmuję się drżącymi ramionami.
Przejmujący pisk przeszywa mi uszy, łapię się za głowę.
Wydaję stłumiony jęk i kucam, błagając w myślach, żeby On przestał.
Nie przestaje...
Nagle słyszę cichu trzask i w oczy bije mnie snop ostrego światła.
Krzyczę...
Słyszę kroki...
Kroki niosące się po pomieszczeniu, w którym jestem.
Zaciskam powieki, błagając, by wyłączył światło.
Nie słyszę własnego głosu, tylko ten przenikliwy pisk.
Czuję jak kryształy rwą moje struny głosowe na strzępy, połykam je, i czuję jak niszczę mi płuca, ale wciąż krzyczę by przestał.
Nagle pisk ustaje, a światło staje się jakby mniej... męczące.
Mój wrzask odbija się echem od ścian budynku.
Rozpoznaję okrągłą scenę, rozpoznaję widownię...
Jest pusta.
Boję się.
Kroki, kroki, kroki.
Czai się gdzieś w ciemnym kącie.
Strach...
Jego zimne ramiona...
Nie!
Nie, nie...
Odejdź!
Odejdź... Odejdź...
Przestań za mną powtarzać!!!
Powtarzać, powtarzać...
PRZESTAŃ!
przestań, przestań...
Upadam na kolana.
Płaczę.
Bezgłośny szloch zatyka mi płuca...
krztuszę się...
Ból...
Ciemność.
Kiedy się
budzę, snop światła oświetla mnie jedyną, ale nie z taką siłą jak na początku.
Leżę w jego kręgu, a wokół pełno jest krwi. Rozglądam się i próbuję coś
powiedzieć, ale tak bardzo zachrypłam, że nie mogę wydobyć z siebie głosu.
Bezgłośnie błagam o pomoc. Ocieram krew z ust i powstrzymuję łzy przed wypłynięciem.
Aniele Stróżu - myślę - Nie zostawiaj mnie samej...
Ktoś znowu stawia kilka kroków, ale jakby... innych? Niepewnych - coś podpowiada mi w głowie.
Zatrzymuje się, gdy trochę głośniej zaczynam oddychać. Płuca mi rzężą. Powiedziałby, że znowu udaję pociąg.
To Ty? - staram się zapytać, ale z gardła wydobywa się tylko charkot. Kaszlę chwilę i próbuję jeszcze raz: To Ty?
Ktoś stawia jeszcze kilka kroków i staje w obrębie światła.
Przyglądam mu się i dostrzegam podobieństwo - różowe włosy; postne, niebieskie oczy.
To Ty! - wykrzykuję i chcę rzucić Ci się na szyję, ale nagle dochodzi do mnie, że nie mogę oderwać dłoni od podłogi.
Spoglądam na nie bez zrozumienia i... kajdany... widzę kajdany, ale takie jakieś półprzezroczyste...
Wszystko nagle rozbłyska, a On znika... błagam by został, ale odchodzi, kręcąc tylko głową...
Coś zaczyna się dziać. Do pomieszczenia wchodzą ludzie, których nie znam... Zaledwie kilka znajomych twarzy wśród tłumu.
Ocieram łzę, kiedy ktoś do mnie podchodzi. Znów niewiele słyszę, zupełnie jakbym była za szkłem, a on coś mówi i po chwili dołącza do niego drugi człowiek. Łapią mnie za ramiona i stawiają na nogi. Chwieję się, ale mnie przytrzymują.
Jeden z nich uśmiecha się, choć przecież nie widzę dokładnie jego twarzy. One wszystkie są rozmazane i niewyraźne...
- Graj, Kinga, graj! To przecież tylko teatr życia - mówi drugi i wybucha śmiechem, kiedy widzi moją zrozpaczoną minę. Puszczają mnie i odchodzą, siadają na widowni...
- A co jeśli nie chcę? - pytam, ku uciesze kogoś w kącie.
Ona wstaje, podchodzi do mnie powoli. Ma długi, czarny płaszcz, z zarzuconym kapturem na głowę. Znów ogarnia mnie chłód.
- Wtedy pójdziesz ze mną - mówi syczącym, cichutkim szeptem. Zauważam, że podpiera się kijem, a po chwili kij zmienia się...
- Śmierć? Nazywasz się Śmierć? - pytam, ale już za późno. Laska staje się kosą, a scena mogiłą.
Po raz ostatni krzyczę...
Aniele Śmierci, otocz mnie swymi ramionami i zaprowadź pod wieczności wrota...
Bezgłośnie błagam o pomoc. Ocieram krew z ust i powstrzymuję łzy przed wypłynięciem.
Aniele Stróżu - myślę - Nie zostawiaj mnie samej...
Ktoś znowu stawia kilka kroków, ale jakby... innych? Niepewnych - coś podpowiada mi w głowie.
Zatrzymuje się, gdy trochę głośniej zaczynam oddychać. Płuca mi rzężą. Powiedziałby, że znowu udaję pociąg.
To Ty? - staram się zapytać, ale z gardła wydobywa się tylko charkot. Kaszlę chwilę i próbuję jeszcze raz: To Ty?
Ktoś stawia jeszcze kilka kroków i staje w obrębie światła.
Przyglądam mu się i dostrzegam podobieństwo - różowe włosy; postne, niebieskie oczy.
To Ty! - wykrzykuję i chcę rzucić Ci się na szyję, ale nagle dochodzi do mnie, że nie mogę oderwać dłoni od podłogi.
Spoglądam na nie bez zrozumienia i... kajdany... widzę kajdany, ale takie jakieś półprzezroczyste...
Wszystko nagle rozbłyska, a On znika... błagam by został, ale odchodzi, kręcąc tylko głową...
Coś zaczyna się dziać. Do pomieszczenia wchodzą ludzie, których nie znam... Zaledwie kilka znajomych twarzy wśród tłumu.
Ocieram łzę, kiedy ktoś do mnie podchodzi. Znów niewiele słyszę, zupełnie jakbym była za szkłem, a on coś mówi i po chwili dołącza do niego drugi człowiek. Łapią mnie za ramiona i stawiają na nogi. Chwieję się, ale mnie przytrzymują.
Jeden z nich uśmiecha się, choć przecież nie widzę dokładnie jego twarzy. One wszystkie są rozmazane i niewyraźne...
- Graj, Kinga, graj! To przecież tylko teatr życia - mówi drugi i wybucha śmiechem, kiedy widzi moją zrozpaczoną minę. Puszczają mnie i odchodzą, siadają na widowni...
- A co jeśli nie chcę? - pytam, ku uciesze kogoś w kącie.
Ona wstaje, podchodzi do mnie powoli. Ma długi, czarny płaszcz, z zarzuconym kapturem na głowę. Znów ogarnia mnie chłód.
- Wtedy pójdziesz ze mną - mówi syczącym, cichutkim szeptem. Zauważam, że podpiera się kijem, a po chwili kij zmienia się...
- Śmierć? Nazywasz się Śmierć? - pytam, ale już za późno. Laska staje się kosą, a scena mogiłą.
Po raz ostatni krzyczę...
Aniele Śmierci, otocz mnie swymi ramionami i zaprowadź pod wieczności wrota...
Odsłona II
Noc, z dala wzywa Cię duch życia,
Mamela.
Nic, nie przeszkodzi Ci już,
nie trać wiary w swą moc, ooo,
w swą moc.
Duch żyje w nas.
Duch nami lśni.
Pilnuje z nieba
biegu nocy, dni.
Na straży prawdy,
na straży praw.
W twoim spojrzeniu.
Duch żyje w nas.
~ "Duch żyje w nas" - Król Lew
Powyższa piosenka zawsze pasuje mi do życia, chociaż, o
zgrozo, została napisana na potrzeby bajeczki dla dzieci. Swoją drogą,
bajeczki, którą bardzo lubię. Dzisiaj mam dzień na interpretację tekstów w
odniesieniu do mojego życia, strzeżcie się.
Zacznijmy od tego wyżej. Nie zinterpretuję całej, tylko
niektóre wersy - ja leniwy stwór.
Noc, z dala wzywa Cię duch życia
Nocą najlepiej się myśli. Ma się wtedy najciekawsze i
najdziwniejsze pomysły. Jako pisarz mówię, że noc to moja ulubiona część doby.
Wtedy ten "duch życia" jest dla mnie weną twórczą. Z gwiazd da się
wyczytać dużo - kiedyś nawet umiałam obliczać z nich czas. Wszystkie pomysły na
opowiadania przychodziły nocą.
nie trać wiary w swą moc
Ostatnio kilka zdarzeń był tak demotywujących, że moja
"moc", jak to się zawsze śmieję, skorzystała z okazji i szybko się
ulotniła. Pozostawałam w takim stanie, że brak wiary we wszystko stał się
codziennością. Najbardziej dotkliwą chyba była jej nieobecność w stosunku do
ludzi. Wiara w człowieka jest ważna w moim życiu. Bo jeśli nie wierzyć w nich,
to w co? Metafizyka nie jest tu odpowiedzią.
Pilnuje z nieba
biegu nocy, dni.
W to wątpiłam. Moje poglądy na temat Boga, teoretycznie nie
są do końca chrześcijańskie, nijak mają się też do innych wiar. Na pozór jestem
katoliczką, jednakowoż myślę, że deizm bardziej tu pasuje. Bóg... cóż, może i
stworzył świat, a jak zobaczył, że człowiek sobie nijak nie radzi, podesłał
kilka swoich wyższych sługów - Aniołów, którym to tylko zależy na dobru
człowieka. Bogu po prostu było nas żal.
W twoim spojrzeniu.
Człowiecze oczy to zagadka, którą "niektórzy"
potrafią rozszyfrować. Niewielu ludzi potrafi zamknąć emocje na kłódkę. Dość
niski odsetek potrafi spojrzeć w oczy innych, by zobaczyć, że coś jest nie tak.
To swoisty dar, który czasem jest tak uciążliwy, że, jak to ja ich nazywam,
"widzący" zamykają oczy na cierpienie innych. Ciężko jest wyzbyć się
tego daru, ale da się, podobno.
Mnie się nie udało.
Gdy znajdzie Cię głos,
Który będzie wspierał Cię
Pragnę żebyś wiedział, że...
To będę ja...
A gdy czuła dłoń
Da przyjazny znak
wskaże dobry szlak...
To będę ja...
Mogę dla Ciebie zdobyć sto gór
Mogę dla Ciebie przez czasu gnać nurt
A po rozstaniu niejeden raz
zobaczysz blask...
i to będę ja
~Mój brat niedźwiedź - "To będę ja"
To ostatnio moja ulubiona piosenka. Również z bajki dla
najmłodszych. Ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak głębokie teksty można
znaleźć w takich "maleństwa", jak ja to stwierdzam.
To zinterpretujemy w całości, nie dzieląc na wersy.
Jestem zawsze przy Tobie, nawet jeśli tego nie widzisz.
Gdy do mnie dzwonisz w nocy, kiedy śpię i przepraszasz za
to, zostajesz zganiony - ja zawsze jestem do Twej dyspozycji.
Chcę, żebyś wiedział, że mnie masz. Że przy każdym problemie
jestem w stanie Cię wesprzeć.
Jeśli tylko tego potrzebujesz, powiedz, a przyjdę.
Jeśli będę umiała, powiem Ci, co zrobiłabym na Twoim
miejscu.
Dla mnie nie ma przeszkód. Dla mnie nie liczy się wysiłek.
Ty jesteś ważniejszy.
Żyję, żeby Ci pomóc - dajesz mi sens mojej egzystencji.
A nawet jeśli nie będziesz mnie już chciał, a coś złego się
stanie, ja i tak przyjdę, żeby wyciągnąć Cię z kłopotów, a później zniknę
cicho, byś nie musiał się mną przejmować.
Subskrybuj:
Posty (Atom)