wtorek, 19 listopada 2013

Odsłona X

{music}
Siedzę na "nowej" scenie, chociaż starej. Mnóstwo aktorów pałęta się po niej, a gapie znów zapełniają salę, jakby oczekiwali przedstawienia. Stara scena, stare śmieci... Dla mnie wszystko jest nowe, ale ten teatr pokrywa warstewka roztocz i kurzu, a psik!
- Na zdrowie!
Chóralna odpowiedź. Tu wszystko jest chóralne. Nie ma prywatności, wszyscy o wszystkich wiedzą dokładnie wszystko.
Macham beztrosko nogami, próbując sobie przypomnieć... po jaką cholerę wybrałam miejsce tak dalekie od domu?!
Dyszę.
Poprzedni teatr był mniejszy, przytulny, bliższy mojemu serduszku. Znałam go jak własną, przedziurawioną kieszeń w czarnym płaszczu, który wisi teraz obok, wisi i wzdycha, patrząc na mnie z dezaprobatą. No tak, już nie wyróżnia się wśród morza innych płaszczy, jest taki sam, nieindywidualny.
Gdy wychodziłam na deszcz... cóż, 15 minut i byłam w mieszkaniu, wciąż sucha, choć przecież nie omijałam kropelek. A teraz?
Próba skończona, opustoszały budynek... Czasem w Gorzowie wychodziliśmy razem po sztuce czy próbie. Tu każdy biegnie w swoją stronę, nikt się nie zastanawia... zostaję sama, choć bardziej sama jestem wśród tłumu...
Łzy zbierają mi się w kącikach coraz to bardziej zielonych oczu.
- I po cholerę mi to było?!! - wrzeszczę na siebie, pewna nieobecności nikogo innego, wściekła jak osa, wściekła na własną głupotę.
- Przecież sama chciałaś - rozlega się szept tuż za moimi plecami. Jest słodki, nieśmiały i prawie już zapomniany.
Nie wiedziałam, że tu jesteś. Sądziłam, że na zawsze zostałam bez Twojej cichej obecności. A Ty... po prostu pozwoliłeś, żebym poczuła się opuszczona... 
- Ale już jestem - protestujesz, próbując złapać mnie za ramię. Tylko, że duchy i wspomnienia nie mogą mnie dotknąć. To nie ich świat, nie mogą mnie dopaść, gdy odcięłam się od nich na dobre.
- Nie wiedziałam, że umiesz czytać w myślach - parskam i wstaję. Chwytam za stalik*, płaszcz zarzucam lekko na ramiona i wychodzę - zagubiona pośród uczuć, pośród ludzi, pośród myśli... wychodzę - mając nadjeżdżający tramwaj w myślach.
___________
*dla niewtajemniczonych - Stalik - skrót od szalik Stali (klubu żużlowego z GW)

piątek, 1 listopada 2013

Mogiła

{muzyka}

Patrzyłam na Ciebie
w smut­ku i z żalem
Wys­ta­wałam przy To­bie
roz­trzęsiona, z drżący­mi ra­miona­mi

Otu­lałam Cię wzro­kiem
z em­pa­tii wys­nutą tęsknotą
Ogar­niałam Cię myślą
gdy nie do­sięgałam Cię wzro­kiem...

Smut­na, sza­ra i w deszczu
lis­to­pado­wym chłodem ogar­nięta
Przyszli - poszli - i wrócą
za rok - świe­czka znów zgaśnięta...

Deszcz ob­mył mi twarz -
już nie wiem, czy płaczę, czy się cieszę
Mgła owinęła nas jak szal
La­tem opuściła nas pos­pie­sznie...

I gdy już byłaś brud­na
Za­nied­ba­na, nie­chciana, nie­chluj­na
Ob­myłam Cię moimi liśćmi
Ja - Brzo­za - bez­duszna
Brzo­za - nieludzka...

~ Ku czci wszystkich tych, o których zapomniano.

czwartek, 3 października 2013

Życie

Dlacze­go wciąż pędzisz
za­bierasz i dajesz
dzielisz i łączysz
po­pychasz w rozstaje

Dro­gi Twe trudne
a ty nie pomagasz
Chcesz uciec czy zostać
tak często przed trud­nym wy­borem stawiasz

bieg­niesz tak prędko
lub wleczesz się szczerze
mi­mo że prze­cież stoisz
w miej­scu - nie wierzę

po co nas zwodzisz
i za no­sy ciągasz
tyś jest potęga
tak krótka i ulotna

Roza

Wier­nie os­trze­gam - na pod­sta­wie Aka­demii Wam­pirów R. Mead - kto nie przeczy­tał, nie może do końca zro­zumieć.

Ile piękna jest
w niewy­powie­dzianych słowach?
Ile uro­ku kry­je się
w uk­radko­wych spoj­rze­niach?
Ile pew­ności gościło
w Twoim ser­cu,
Ro­za, ile cier­pienia
przeżyłaś?

To była pew­ność
pew­ność - niepew­na.
I śle­pa wiara
i miłość śle­pa...

Ile ra­dości jest
w uk­radkiem skradzionych słowach?
Ile prag­nienia
uk­ry­tego przed światem przy­jaciół?
Ile wal­ki ze sobą
i poświęce­nia wy­maga
Miłość do in­struk­to­ra?
Niena­wiść do zniewo­lenia?

Mle­ko roz­la­ne,
a szklan­ka zbi­ta.
I wiara śle­pa
i miłość za­bita.

piątek, 23 sierpnia 2013

Obca Tobie jestem

{muzyka}
dedykowane


Ja - dziecko Twoje...
Czyż już zapomniałaś?
Pakujesz moje rzeczy i
cieszysz się, że w końcu
zniknę w odmętach świata...

Dorosłość?
A czy Ty w ogóle pomyślałaś,
że ja nie chciałam nigdy dorosnąć?!
Martwisz się pieniędzmi i
nie szukasz już kontaktu...

Upychasz mnie tylko między wspomnienia
przyrzekając, że tęsknota cię zeżre.
A tak naprawdę się cieszysz,
z większej swobody. Powietrze
z płuc mi umyka.

Oddychaj, Kinga, oddychaj.
Jeszcze miesiąc musisz być silna
a później... zupełnie innym człowiekiem
będziesz zupełnie inna.
Oddychaj! - krzyczę, mdłości dławiąc niewidzialnymi łzami...
łzami żałości...

sobota, 20 lipca 2013

Zbiory

[muzyka]

Ro­zanielo­ny de­mon smutku
Stoi nad głową i szepce...
"Jes­teś nic nie war­ty, głupku"
Z roz­koszą mówi: Nikt Cię nie chce...

Myśli złe podsyła
pełne go­ryczy, zmartwienia...

"Nikt Cię nie chce
Nic nie wartyś
Nikt Cię nie chce"

Kulę się pod siłą spojrzeń
co wbi­jają się we mnie jak noże
Pal­ce za­cis­kam w udręce
Knyk­cie bielą się czym prędzej

Roz­paczy, odpuść!
Nie dziś twe zbiory mają się pokryć
ze żni­wem po­nure­go kosiarza
Uciekam sprzed kosy
Znów ma być
bezpiecznie
Do­syć...

środa, 5 czerwca 2013

Pozdrowiony

 [muzyka]

Z czasem
uzależniam
coraz bardziej.
Bądź ostrzeżony.

Chwila
moment
i zapomnisz o innych.
Bądź ostrzeżony.

Sekunda zaś
w pełni wystarczy
by Cię powalić.
Bądź ostrzeżony.

Po prostu bądź ostrzeżony
bo przychodzę w najmniej spodziewanym dniu.

Bądź ostrzeżony
Bo godziny ni dnia nie jest Ci dane poznać.

Bądź ostrzeżony.

środa, 22 maja 2013

Odsłona IX

[music]
Coś znika... a wraz z nim i szczęście ucieka w popłochu. Kim jestem? Gdzie jestem? Ogarniają mnie znów tylko cienie...
W głosie krzyki rozkładają się równomiernie, kakofonią dźwięków, która jest tak przerażająco piękna. Mogłam to powstrzymać. Mogłam pomóc. Mogłam przetrwać.

NIE CHCIAŁAM BYŚ BYŁ.
NIE CHCIAŁAM BYŚ ZOSTAŁ.
NIE CHCIAŁAM BYŚ WRÓCIŁ.
Więc nigdy nie pozwoliłeś mi się naprawdę poznać.

nie przyszedłeś
nigdy
chociaż wiedziałeś
WIEDZIAŁEŚ, że ja nie wiem
WIEDZIAŁEŚ, ŻE NIE MOGĘ BYĆ PEWNA TEGO, CO JEST DLA MNIE DOBRE!
wiedziałeś...
I postanowiłeś mnie zostawić
Samej sobie.
cichej.
Słabej...
Mokrej od łez
MOICH
twoich
Niczyich

deszcz
po prostu deszcz

Coś znika, a coś się pojawia. Nie jestem już taka, jak kiedyś i nie chcę być tym samym.
W głowie trwa cisza, ale nie ta "grobowa". Przyjemna. Nie ma mnie, jestem ja - ta nowa. Tu jestem. Jestem sobą. Mogę wszystko. Wszystko, co chcę. I dokonam tego. Mimo, że skazałeś mnie na porażkę. Dokonam czegoś wielkiego. Nie na przekór tobie. Dla siebie. Bo chcę!

czwartek, 21 marca 2013

Poranek na PKP

[muzyka]

Budzący się Gorzów
Śpiący... Gorzów
Zaspany jeszcze...
Niechaj poranne słońce
ochroni Cię trochę -
przed tym sennym duchem...

Ptak w oddali ćwierka...
Rozweselać chce człowieka...
Trochę... bardziej... może...
Senny duszek, słodki, zły...
Ptaka uwięzić chce, lecz... pochowany w szpary
kąty... małym... słodkim... wschodem wygoniony

Słodycz słodyczy nie równa
Zależy kto... co... ją przynosi
Turkot pociągu też może ją przywieść
Choć często pędzi, nie mrugniesz
kiedy znika z małych stacyjek
Gorzówku - dobrze, że co dzień odżyjesz.

środa, 6 marca 2013

Wartość sekundy

Kiedy człowiek zaczy­na do­ceniać war­tość se­kun­dy? Ja­ka jest jej war­tość? Tak niewiel­ka cząstka życia jest zaz­wyczaj niezauważana. Bo w końcu jest ich ty­le, że po pros­tu nie zwra­camy na nie uwa­gi. Nie chce­my się na nich sku­piać, bo to one po­kazują, jak szyb­ko ucieka nam czas. Więc… Czy kiedy­kol­wiek do­ceniamy war­tość se­kun­dy?
Nie wszys­cy i w su­mie całe szczęście, że tyl­ko niektórym jest to… „da­ne”. Cze­mu cudzysłów? Bo to wca­le nie jest miłe doświad­cze­nie, kiedy do­wiadu­jesz się o czymś, co zmienia two­je spoj­rze­nie na czas i przes­trzeń. Gdy zaczy­nasz łaknąć, by każda szczęśli­wa chwi­la zmieniła się z se­kun­dy w mi­nutę, godzinę, dobę… po pros­tu w wie­czność. Zwłaszcza wte­dy, gdy se­kun­dy zaczy­nają pędzić niemiłosier­nie, a to­bie wy­daje się, że jak na złość, ze­gar przys­pie­szył dwu- al­bo i czte­rok­rotnie… bez­li­tośnie bieg­nie do przo­du… w sza­leńczym tem­pie zbliża cię do nieu­chron­ne­go.
„Rak”. To prze­cież brzmi tak niewin­nie. Cóż może ci zro­bić to małe żyjątko, za­mie­szkujące co czys­tszą wodę? Co może ci zro­bić, oprócz uszczyp­nięcia w nos, dla ucie­chy lo­su?
„Rak”. To brzmi jak wy­rok. Jak­byś, nie po­pełniając żad­nej zbrod­ni, zos­tał ska­zany na śmierć, pełną wcześniej­sze­go cier­pienia i czy­hania na upa­dek ko­goś in­ne­go… pa­sożyt­nicze błaga­nie o śmierć in­ne­go człowieka, po­ten­cjal­ne­go daw­cy. I to ok­rutne trwa­nie, se­kun­da za se­kundą - pędząca, ale przedłużająca się, pełna żalu i py­tania „Cze­mu ja?”, ale i tak zbyt krótka. I te niekończące się pre­ten­sje. Dlacze­go wy mi nie po­maga­cie?! Co z was za le­karze?! Jak to nie możecie ope­rować?! Czym ja za­winiłam?!
A później cisza…
Przej­mująca i prze­rażająca. W ta­kich mo­men­tach czu­jesz strach. Na­macal­ny. Żywy. Zim­ny. Prze­nikający chłód. Drętwiejące kończy­ny. Drżące war­gi i dłonie. I ty cała drżąca, niero­zumiana. A to wszys­tko w imię bez­silności człowieka.
***
- Przyk­ro mi, pa­ni Aga­to, ale ra­diote­rapia nie przy­nosi skutków, a che­miote­rapia w pa­ni przy­pad­ku jest bez­sensow­na. Po­zos­ta­je cze­kać na przeszczep – oz­najmił le­karz, stojąc ode mnie w bez­pie­cznej od­ległości. Ocze­kiwał z pew­nością, aż coś mu od­po­wiem, ja­koś za­reaguję, choćby rzu­coną po­duszką czy szklanką, która stała spo­koj­nie na szaf­ce. Tak by­wało już wcześniej, gdy in­formo­wano mnie o ko­lej­nych nieuda­nych próbach zna­lezienia le­ku. Ale mnie już było wszys­tko jed­no. Sie­działam nierucho­mo, obej­mując no­gi ra­miona­mi, położyw­szy głowę na ko­lanach. Marzyłam tyl­ko o tym, żeby włosy opadły mi na twarz, wciąż w trzech różnych ko­lorach, jak za daw­nych lat, kiedy jeszcze je miałam. W końcu przychodzi ta­ki czas, że już nic cię nie in­te­resu­je, już nie chce ci się wal­czyć. Sie­dzisz w miej­scu i cze­kasz na śmierć.
Gdy mężczyz­na na docze­kał się reak­cji z mo­jej stro­ny, wyszedł i poz­wo­lił wrócić do po­mie­szcze­nia mo­jej zat­roska­nej mat­ce i prze­rażone­mu chłopa­kowi, którzy na­tychmiast zbom­bardo­wali mnie mi­lionem py­tań. Złapałam się za głowię, za­cis­kając dłonie na uszach, błagając w duchu, żeby po pros­tu so­bie poszli. Chciałam tyl­ko być sa­ma. Mil­czałam, bo nikt nie pot­rze­bował słów, ale i dla­tego, że nie miałam siły przyz­na­wać się, że przeg­ry­wałam z moją cho­robą. Po pros­tu przeg­ry­wałam – ta myśl była nie do zniesienia, a gdy­bym po­wie­działa to na głos, z pew­nością pod­dałabym się i nie byłoby już ze mnie żad­ne­go pożyt­ku. Naj­gor­sze, co te­raz mogłam zro­bić, to stra­cić wiarę. Wiarę, która po­woli ula­tywała mi z płuc jak po­wiet­rze. Wys­tar­czyłaby se­kun­da, słowa praw­dy i zniknęłaby ze mnie cała wo­la wal­ki. To jest potęga słów i se­kun­dy.
***
Sie­działa tam w bez­ruchu, obej­mując no­gi ra­miona­mi, od po­nad godzi­ny. Le­karz coś jej po­wie­dział i od tej po­ry odez­wała się tyl­ko raz – żeby wy­walić wszys­tkich z sa­li bez­ce­remo­nial­nie i z taką siłą, ja­ka zaw­sze w niej była. Te­raz stałem przed po­kojem nu­mer 7 i ob­serwo­wałem przez niewielką szybkę, jak miłość mo­jego życia więdnie i usycha, po­dob­nie do żółtych frez­ji, które stały na szaf­ce noc­nej tuż obok łóżka Aga­ty. To niewiel­kie okien­ko to te­raz je­dyny sposób na zo­bacze­nie jej w rzeczy­wis­tym sta­nie. A nies­te­ty nie był on te­raz ta­ki, ja­kiego chciałbym móc ocze­kiwać. Aga­ta naj­wy­raźniej mu­siała się pod­dać. Nie dos­trzegłem w niej już żad­nej oz­na­ki siły czy choćby wo­li wyz­dro­wienia.
- Ka­rol, dziec­ko – usłyszałem za sobą zmar­twiony głos jej mat­ki. Czter­dzies­to­pięciolet­nia ko­bieta stanęła za moimi ple­cami i z tru­dem sięgnęła mo­jego ra­mienia. Była ni­ziut­ka, z resztą jak i Aga­ta, a ja prze­cież gry­wałem w koszykówkę w miej­sco­wym klu­bie. Z resztą Aga zachęcała mnie, żebym nie re­zyg­no­wał z tre­ningów z po­wodu jej cho­roby. Te­raz ten czas wy­dawał się być tak cho­ler­nie od­legły, tak strasznie ab­strak­cyjny, jak­by był je­dynie mglis­tym wspom­nieniem wy­darzeń, zmieniających całe mo­je życie… nasze życie.
Do­piero, gdy pa­ni Krys­ty­na wy­ciągnęła z to­reb­ki paczuszkę chus­teczek, zo­rien­to­wałem się, że łzy spływają mi po po­liczkach. W tym mo­men­cie ogarnął mnie roz­paczli­wy chichot. Płakałem. Ja! „Niebo się wa­li na nasze głowy!” – niemal słyszałem, jak Aga­ta wyk­rzy­kuje mi to do ucha. Zaw­sze tak mówiła, gdy byłem smut­ny, a te­raz? Te­raz to i ziemia uciekała nam spod stóp. W trak­cie kil­ku chwil, za­led­wie dwa miesiące wcześniej, mo­je życie stra­ciło, wyglądające na sta­bil­ne, fun­da­men­ty. W trak­cie ko­lej­nych se­kund ser­ce zaczęło mi pędzić w zas­traszającym tem­pie, tak jak, po­zor­nie ciągnący się, czas. Se­kun­da stra­ciła i równocześnie zys­kała na war­tości. Pod­czas se­kun­dy mogłem zo­baczyć uśmiech na twarzy ko­biety, którą kocham, a równocześnie mogłem oce­nić, jak bar­dzo rak ją niszczył. Ala­bas­tro­wa skóra zszarzała, włosy szyb­ko wy­padły. Schudła. Zmar­niała. Zni­kała mi w oczach. Po pros­tu umierała z chwi­li na chwilę co­raz bar­dziej, wprost wyśliz­gi­wała mi się z rąk, a pędzący czas nie poz­wa­lał wie­rzyć, że znaj­dziemy dla niej ja­kieś le­kar­stwo, które poz­wo­li mi ją jed­nak przy so­bie zat­rzy­mać.
***
Sie­działam spo­koj­nie na swoim krześle w po­koju soc­jalnym na SOR-ze, piłując paz­nokcie w chwi­lowym bra­ku zajęcia i cze­kając cier­pli­wie na powrót ka­ret­ki, w której jeździł mój mąż. Tym ra­zem je­go po­mocy pot­rze­bowały ja­kieś dzieciaki pod Tar­no­wem, „ofiary” wy­pad­ku. Od ra­zu wiado­mo było, że pi­jani al­bo naćpa­ni. Świat zys­ka, jeśli kil­ku ta­kich łepków dla przykładu um­rze w wy­pad­ku. Może ktoś się cze­goś wte­dy nau­czy. Może po­myśli, za­nim w ułam­ku se­kun­dy pos­ta­nowił wsiąść za kierow­nicę i na­razić życie przy­jaciół czy rodzi­ny.
Pil­niczek spraw­nie prze­suwał się po moich paz­nokciach, kiedy w od­da­li usłyszałam dźwięk zbliżającej się ka­ret­ki. Wy­biegłam więc przed szpi­tal, dziękując Bo­gu, że wios­na w tym ro­ku pos­ta­nowiła na­dejść trochę wcześniej, po czym pod­biegłam do ot­wiera­nego właśnie sa­mocho­du. Za mną po­jawił się le­karz dyżur­ny.
- Dziew­czy­na, lat 21, moc­no po­tur­bo­wana. W drodze nam się zat­rzy­mała, ale udało się przywrócić ak­cję ser­ca. Niep­rzy­tom­na, sil­ny krwo­tok ze zmiażdżonej kończy­ny – po­wie­dział rzeczo­wo mój mąż, po­dając le­karzo­wi podkładkę z in­formac­ja­mi, po czym sięgnął do ka­ret­ki, żeby pomóc dru­giemu z ra­tow­ników wyjąć łóżko ze środ­ka.
- Przy­goto­wać salę ope­racyjną, ściągnąć na ci­to dwóch chi­rurgów i anes­tezjo­loga – rzu­cił dok­tor w moją stronę, przej­mując od Ada­ma kar­tkę z no­tat­ka­mi. – Były przy nim ja­kieś do­kumen­ty, por­tfel? – usłyszałam, jak py­ta mo­jego męża, ale nie usłyszałam już od­po­wie­dzi, bo po­biegłam na chi­rur­gię na pier­wszym piętrze. Liczyło się te­raz jak naj­szyb­sze przy­goto­wanie do ope­rac­ji. Każda chwi­la była ważna, naćpa­ni czy nie, po­moc im się na­leżała.
***
- I co z nią dok­torze? – usłyszałem, gdy tyl­ko wyszedłem z sa­li ope­racyj­nej. Prze­de mną po­jawił się chłopak, owi­nięty ban­dażem na połowie twarzy, z zak­ry­tym okiem. Wyglądał niecieka­wie i miał prob­lem z tym, żeby ut­rzy­mać równo­wagę.
- Kim pan jest? – za­pytałem znużonym to­nem. Czułem, że jeszcze se­kun­da i zasnę na stojąco.
- To kierow­ca sa­mocho­du. Te­go z wy­pad­ku – po­wie­działa jed­na z pielęgniarek, zda­je się, że ta, która przy­goto­wywała cały blok ope­racyj­ny. Spoglądała na chłopa­ka z taką złością, że miałem wrażenie, że za se­kundę ogień piekiel­ny go pochłonie. I w tej se­kun­dzie mój sto­sunek do te­go dzieciaka się zmienił.
- Ona prak­tycznie nie żyje, gównia­rzu. Pod­trzy­muje­my ją tyl­ko chwi­lowo, żeby się zo­rien­to­wać, gdzie pot­rze­ba ser­ca i wątro­by, bo reszta się nie na­daje – oz­najmiłem os­chło i od­szedłem. Co za cho­lera mnie pod­ku­siła? Ja­ko le­karz nie miałem pra­wa udzielać mu choćby naj­mniej­szej in­formac­ji, ale tak chwi­la, w której pos­ta­nowił wsiąść za kółko sa­mocho­du, po­win­na go od tej po­ry prześla­dować do końca życia. Może gdy­by za­wahał się jeszcze se­kundę, może gdy­by jed­nak po­myślał! Ta dziew­czy­na te­raz by żyła. To prze­rażało w pra­cy le­karza. Chwi­la, za­led­wie ty­le cza­su, ile pot­rze­ba, żeby pstryknąć pal­ca­mi i człowiek żył al­bo nie. Se­kun­dy tak strasznie pod­kreślają naszą kruchość.
***
- Wra­caj szyb­ko – po­wie­działa mo­ja żona i od­sunęła się, przyt­rzy­mując zielon­ka­wy far­tuch pielęgniar­ki, żeby śmigło nie pod­winęło jej stro­ju. Wyglądała na zat­roskaną, jak zwyk­le, kiedy mu­siałem wsiąść do śmigłow­ca, żeby prze­wieźć or­ga­ny. To tak, jak­bym miał w rękach życie nie jed­nej, ale dwóch osób – tej, do której narządy na­leżały i tej, która miała być ich no­wym właści­cielem.
- Adam, drzwi – usłyszałem i poczułem, że pi­lot zaczy­na pod­no­sić maszynę w po­wiet­rze, pod­czas gdy ja jeszcze nie zam­knąłem się w ka­binie. Niezwłocznie więc to uczy­niłem, po­machałem żonie i po chwi­li już od­da­liliśmy się na ty­le od szpi­tala, że mo­ja żona zos­tała tyl­ko mróweczką. Cze­kało nas kil­ka godzin mo­noton­nej dro­gi na dru­gi ko­niec Pol­ski, z ciągnący­mi się - dla nas i dla cze­kających na nas le­karzy – se­kun­da­mi.
***
- Jest pa­ni go­towa, pa­ni Aga­to? – usłyszałam nad sobą głos pielęgniar­ki, która właśnie kończyła po­dawać mi lek usy­piający. W dal­szym ciągu nie mogłam uwie­rzyć, że jed­nak zna­lazł się kom­pa­tybil­ny daw­ca. Niewiele o nim wie­działam. Tyl­ko, że to z wy­pad­ku i że miał 21 lat. Nie po­wie­dziano mi na­wet, ja­kiej był płci. Liczył się czas, a nie zbędne wy­jaśnienia. Naj­ważniej­sze było dla le­karzy, że miał w por­tfe­lu dek­la­rację, że w przy­pad­ku je­go śmier­ci, narządy mogą pob­rać dla in­nych. „Oświad­cze­nie wo­li”, tak to się chy­ba na­zywa.
Poczułam, że zaczy­nam myśleć co­raz mniej skład­nie i nie mogę złożyć do ku­py dwóch słów, nim przyłożono mi maskę tle­nową. Kil­ka se­kund i odpłynęłam w ni­cość. W świat marzeń. Nieis­totnych, nieskład­nych ob­razów. Bez­pie­czeństwo. Sta­bil­ność. Ra­dość. Miłość. Strach. Nadzieja.
***
Ja­ka jest war­tość se­kun­dy?
Se­kun­da jest war­ta ty­le, ile życie ludzkie.
Kiedy ją do­ceniamy?
Gdy nasze życie za­leży od jej przychyl­ności.

wtorek, 26 lutego 2013

Inność

 [muzyka]

Przyjdź
Przyjdź, proszę
Roz­czu­lona stoję pośród dźwięku
i cze­kam na Ciebie

Czemu
Cze­mu, powiedz
Drżącym od­dechem oceniasz
i mie­szasz mnie z masą?

Jestem
Jes­tem, zrozum
Zas­traszoną duszą po­nad niebem
i cze­kam aż przyjdziesz.

Inność
In­ność, spójrz
Roz­trzęsiona lecz realna
i mo­ja - czy tak przeraża?

Przyjmij
Przyj­mij, znieś
że jes­tem dziwadłem
i sądzę, że to jest miłe

Mogę
Mogę, zobacz
utu­lona gwiazdą odpłynąć
i w nieby­cie chaosie pomieszkiwać

Zechciej
Zechciej, błagam
Zro­zumieniem tkli­wym mnie ob­darzyć
i w nieby­cie odnaleźć

Przyjdź
Przyjdź, proszę
Roz­czu­lona stoję wśród ciszy
i cze­kam na Ciebie. 

czwartek, 21 lutego 2013

Nakazy

 [muzyka]

Cicho!
Przes­tań krzyczeć!
Mil­cz!
Muszę zna­leźć uk­ry­cie...
Skończ!
Twój wzrok jest zbyt palący...
Zos­taw!
Two­je słowa tak gład­ko ser­ce tnące...

Gdy umarłam czułam pus­tkę
Chciałam uciszyć ser­ce smut­ne
Bo umarłam tyl­ko w części
tej, która mie­szkała w jej pięści.

Chciałam zniknąć, odejść, zasnąć
I błagałam o wyt­chnienie
Ale bólu nic nie może zmącić
Słońce stwarza tyl­ko cienie

Deszcz jest smut­ny. Niebo płacze
Dep­re­syj­ne nu­ty skreślę
Ser­ce w pier­si wciąż kołacze,
cho­ciaż nie chcę, nie chcę, nie chcę, nie chcę!

Zno­wu
Nie krzycz, zos­taw, błagam!
Odejdź...
Póki jeszcze Tobą nie władam...

poniedziałek, 18 lutego 2013

Pearl Harbor

Oczy sze­roko zamknięte
pełne łez i cichej prośby
krzy­ki roz­dzierająco ucichłe
dusz umęczo­nych groby

Żółta skóra przybyszów
Pearl Har­bor chciała skrwawić
Bóg po­niósł ty­le pocisków
co Ame­rykańską siłę miały zdławić

W od­we­cie zem­sta pełna cierpienia
sa­molot za samolotem
Gniew Roosevelta z polotem
Nie da­rował Ja­ponii krwa­wego odkupienia

II świato­wa wojna
pochłonęła ludzi w nadmiarze
Anioł Śmier­ci drogę pokaże
Żad­na dusza nie będzie spokojna

Jeśliś ty wie­dział Prezydencie
o tym, co ma się zdarzyć
Tym, co mog­li jeszcze pożyć
zab­rałeś drogę do marzeń 

niedziela, 17 lutego 2013

Lena

[muzyka]

stoi pośród cienia i światła
pośród lasu kłamstw i łez
pełna nadziei i niepewności
krystaliczne złoto zionie z jej tęczówek

bladą skórę zasłaniają pukle włosów
hebanowych przeciętych pasmem błękitu
czarny tatuaż rysowany flamastrem
odbija jak lustro skrzące tęczówki

tyle walczyłaś by teraz polec
by oddać się w ręce zła
siedemnasty księżyc będzie twoim ostatnim

przewodnik czy śmiertelnik małoważne
czemu nie chcesz ratować miłości
siedemnasty księżyc pogrąży cię w chłodzie...

~inspiracja: "Istoty Ciemności" K. Garcia & M. Stohl

niedziela, 3 lutego 2013

Składanka

 [music]
Milczenie z tak wielu składa się melodii,
których nie słyszysz uchem, ale sercem
Milczenie nie ucisza wcale uczuć słodkich
Nie kamienuje dźwięków w nut udręce
Milczenie prawdy więcej daje
Niźli ty sam wiesz wciąż o sobie
Bo słowem - kłamstwo - w szereg staje
Znicz złudzeń stawia na dusz grobie
Jeśli więc milczeć nie chcesz w zgodzie
Wytrzymać ciszy nie możesz, Miły!
Nie znajdziesz prawdy w ducha pogodzie
Bo tylko z ciszy czerpię siły
I chociaż powód poznać chciałbyś,
Rozumieć skąd dziś u mnie podłość
Z składanką ciszy problem miałbyś
I nie zrozumiesz, czy ma oschłość

sobota, 19 stycznia 2013

Ramiona




[muzyka]

otu­lona
wiot­ki­mi ra­miona­mi z za­wiłym pismem
wytrącona
z równo­wagi za­pachem bez­tros­ko kiedyś suszo­nych liści
rozczulona
lo­sami te­go, kto tak szczel­nie ją zauroczył
zastraszona
chwilą roz­sta­nia, nieu­chron­nie nadchodzącą
słodycz
prze­lewa się przez ko­lej­ne ra­mion słowa
okładka
po­woli mięknąca, wyob­raźni og­ra­niczyć nie mogła 

środa, 9 stycznia 2013

Choćbym chciała

 [music]


stoję
skąpa­na w od­dechach dusz roztrzęsionych
w spazmach
łapię kłam­li­wie przez­roczys­te powietrze
roz­garniam
gołymi ręko­ma mgłę kamuflażu
kłamstwem
nie pot­ra­fię łat­wo dać się omamić...
                              choćbym chciała 

wtorek, 8 stycznia 2013

Miniaturka

Jesteś moim Aniołem Stróżem
Skąpanym w mroku... czarnym blasku...
Czemu więc pragniesz się poddać?
Odpuszczasz swój krzyż...
tak...
ten krzyż ma moje imię...

___________________
Nie wiem, co o nim powiedzieć.

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Śmieci...

 [music]

Ile jeszcze mogę się łudzić?
Czekać na coś podobnego?
Ile jeszcze będę się trudzić,
szukając w Tobie kogoś innego?

Jakim cudem wciąż to robię?
Przecież wiem: to Ty, nie On.
Rozum niechaj w końcu powie,
Serce niech uciszy głos.

Zaplątana jestem w sieci,
pająk przywdział imię "wzrok".
Chaos myśli - pełno śmieci
znów owija mnie przedziwny mrok.

Ileż mogę szukać w oczach
charakteru, jaki znam?
Znów zanikam we własnych mrokach...
I (nie)pewność tylko mam...

środa, 2 stycznia 2013

Odsłona VIII

[music]
Wchodzę do budynku teatru nieco spóźniona - cała sala jest już pełna. Podbiegam do sceny, odrzucam kurtkę i śmieszną czapkę-królika, odkładam ostrożnie gitarę i torbę z książkami. Staję pośrodku i rozglądam się.

Wiem, że tu jesteś, ale omijam Cię wzrokiem. Wiem, że to Cię dziwi, ale ja tak nie mogę.

Uśmiecham się przyjaźnie do A., P. i macham do "mojego prywatnego Jacka Sparrowa". Jest mi lekko, kiedy udaję, że jego nie ma pomiędzy nimi. Wcale nie chcę, żeby na widowni miał miejsce obok nich. Wcale nie chcę by widział...

Daję znak mojemu dźwiękowcowi, który puszcza jedną z moich ulubionych pioseneczek, cichutko, jedynie jako podkład. Staję pośrodku i prostuję plecy. Rozchylam wargi i zaczynam:

Słyszę:
Kamienuje tę przestrzeń niewybuchły huk skał. *


Sala zamiera. Niewielu z Was pamięta jeszcze ten wiersz. Dziwi Was, że tym razem nie tańczę. Tym razem zagrać mają emocje...

To - wrzask wody obdzieranej siklawą z łożyska
I
gromobicie ciszy.*


Czujesz to, prawda? Czasem, gdy cisza jest głośniejsza niż najprzeraźliwszy krzyk.
Nie chcę, żebyś to czuł, jednak nie chcę też, żebyś był obok. Chcę, żebyś był daleko, gdzieś z tyłu, jeśli w ogóle na sali mojego życia.

Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,
uciszę,
lecz -*


Milknę na chwilę i uświadamiam sobie, że to właśnie robisz. Uciszasz, nie świat, och nie, uciszasz mnie, tym cholernym spojrzeniem. Dlatego nie chcę go widzieć, dlatego uciekam wzrokiem, udaję, że Cię nie widzę.


Jak lekko
turnię zawisłą na rękach
utrzymać i nie paść,
gdy
w oczach przewraca się obnażona ziemia
do góry dnem krajobrazu,
niebo strącając w przepaść!*


Jednym słowem i odpowiednim spojrzeniem zrzuciłeś moje niebo w przepaść. Moją stabilność. Moją pewność.
Rozpadłam się, bo się pojawiłeś. I teraz dziwisz się, że uciekam wzrokiem?


Jak cicho
w zatrzaśniętej pięści pochować Zamarłą. *



Teraz tak się czuję. Jakbym była martwa. Nie mogę oddychać. Nie mogę kochać.

Kiedy łza spływa po moim policzku już wszyscy klaszczecie. Tylko Ty wstajesz ze swojego miejsca i odchodzisz bez słowa. 

Nie wiem... Nie wiem, co mam myśleć!

____________
*fragmenty Z Tatr, J. Przyboś.