{music}
Siedzę na "nowej" scenie, chociaż starej. Mnóstwo aktorów pałęta się po niej, a gapie znów zapełniają salę, jakby oczekiwali przedstawienia. Stara scena, stare śmieci... Dla mnie wszystko jest nowe, ale ten teatr pokrywa warstewka roztocz i kurzu, a psik!
- Na zdrowie!
Chóralna odpowiedź. Tu wszystko jest chóralne. Nie ma prywatności, wszyscy o wszystkich wiedzą dokładnie wszystko.
Macham beztrosko nogami, próbując sobie przypomnieć... po jaką cholerę wybrałam miejsce tak dalekie od domu?!
Dyszę.
Poprzedni teatr był mniejszy, przytulny, bliższy mojemu serduszku. Znałam go jak własną, przedziurawioną kieszeń w czarnym płaszczu, który wisi teraz obok, wisi i wzdycha, patrząc na mnie z dezaprobatą. No tak, już nie wyróżnia się wśród morza innych płaszczy, jest taki sam, nieindywidualny.
Gdy wychodziłam na deszcz... cóż, 15 minut i byłam w mieszkaniu, wciąż sucha, choć przecież nie omijałam kropelek. A teraz?
Próba skończona, opustoszały budynek... Czasem w Gorzowie wychodziliśmy razem po sztuce czy próbie. Tu każdy biegnie w swoją stronę, nikt się nie zastanawia... zostaję sama, choć bardziej sama jestem wśród tłumu...
Łzy zbierają mi się w kącikach coraz to bardziej zielonych oczu.
- I po cholerę mi to było?!! - wrzeszczę na siebie, pewna nieobecności nikogo innego, wściekła jak osa, wściekła na własną głupotę.
- Przecież sama chciałaś - rozlega się szept tuż za moimi plecami. Jest słodki, nieśmiały i prawie już zapomniany.
Nie wiedziałam, że tu jesteś. Sądziłam, że na zawsze zostałam bez Twojej cichej obecności. A Ty... po prostu pozwoliłeś, żebym poczuła się opuszczona...
- Ale już jestem - protestujesz, próbując złapać mnie za ramię. Tylko, że duchy i wspomnienia nie mogą mnie dotknąć. To nie ich świat, nie mogą mnie dopaść, gdy odcięłam się od nich na dobre.
- Nie wiedziałam, że umiesz czytać w myślach - parskam i wstaję. Chwytam za stalik*, płaszcz zarzucam lekko na ramiona i wychodzę - zagubiona pośród uczuć, pośród ludzi, pośród myśli... wychodzę - mając nadjeżdżający tramwaj w myślach.
___________
*dla niewtajemniczonych - Stalik - skrót od szalik Stali (klubu żużlowego z GW)
wtorek, 19 listopada 2013
piątek, 1 listopada 2013
Mogiła
{muzyka}
Patrzyłam na Ciebie
w smutku i z żalem
Wystawałam przy Tobie
roztrzęsiona, z drżącymi ramionami
Otulałam Cię wzrokiem
z empatii wysnutą tęsknotą
Ogarniałam Cię myślą
gdy nie dosięgałam Cię wzrokiem...
Smutna, szara i w deszczu
listopadowym chłodem ogarnięta
Przyszli - poszli - i wrócą
za rok - świeczka znów zgaśnięta...
Deszcz obmył mi twarz -
już nie wiem, czy płaczę, czy się cieszę
Mgła owinęła nas jak szal
Latem opuściła nas pospiesznie...
I gdy już byłaś brudna
Zaniedbana, niechciana, niechlujna
Obmyłam Cię moimi liśćmi
Ja - Brzoza - bezduszna
Brzoza - nieludzka...
~ Ku czci wszystkich tych, o których zapomniano.
Patrzyłam na Ciebie
w smutku i z żalem
Wystawałam przy Tobie
roztrzęsiona, z drżącymi ramionami
Otulałam Cię wzrokiem
z empatii wysnutą tęsknotą
Ogarniałam Cię myślą
gdy nie dosięgałam Cię wzrokiem...
Smutna, szara i w deszczu
listopadowym chłodem ogarnięta
Przyszli - poszli - i wrócą
za rok - świeczka znów zgaśnięta...
Deszcz obmył mi twarz -
już nie wiem, czy płaczę, czy się cieszę
Mgła owinęła nas jak szal
Latem opuściła nas pospiesznie...
I gdy już byłaś brudna
Zaniedbana, niechciana, niechlujna
Obmyłam Cię moimi liśćmi
Ja - Brzoza - bezduszna
Brzoza - nieludzka...
~ Ku czci wszystkich tych, o których zapomniano.
czwartek, 3 października 2013
Życie
Dlaczego wciąż pędzisz
zabierasz i dajesz
dzielisz i łączysz
popychasz w rozstaje
Drogi Twe trudne
a ty nie pomagasz
Chcesz uciec czy zostać
tak często przed trudnym wyborem stawiasz
biegniesz tak prędko
lub wleczesz się szczerze
mimo że przecież stoisz
w miejscu - nie wierzę
po co nas zwodzisz
i za nosy ciągasz
tyś jest potęga
tak krótka i ulotna
zabierasz i dajesz
dzielisz i łączysz
popychasz w rozstaje
Drogi Twe trudne
a ty nie pomagasz
Chcesz uciec czy zostać
tak często przed trudnym wyborem stawiasz
biegniesz tak prędko
lub wleczesz się szczerze
mimo że przecież stoisz
w miejscu - nie wierzę
po co nas zwodzisz
i za nosy ciągasz
tyś jest potęga
tak krótka i ulotna
Roza
Wiernie ostrzegam - na podstawie Akademii Wampirów R. Mead - kto nie przeczytał, nie może do końca zrozumieć.
Ile piękna jest
w niewypowiedzianych słowach?
Ile uroku kryje się
w ukradkowych spojrzeniach?
Ile pewności gościło
w Twoim sercu,
Roza, ile cierpienia
przeżyłaś?
To była pewność
pewność - niepewna.
I ślepa wiara
i miłość ślepa...
Ile radości jest
w ukradkiem skradzionych słowach?
Ile pragnienia
ukrytego przed światem przyjaciół?
Ile walki ze sobą
i poświęcenia wymaga
Miłość do instruktora?
Nienawiść do zniewolenia?
Mleko rozlane,
a szklanka zbita.
I wiara ślepa
i miłość zabita.
Ile piękna jest
w niewypowiedzianych słowach?
Ile uroku kryje się
w ukradkowych spojrzeniach?
Ile pewności gościło
w Twoim sercu,
Roza, ile cierpienia
przeżyłaś?
To była pewność
pewność - niepewna.
I ślepa wiara
i miłość ślepa...
Ile radości jest
w ukradkiem skradzionych słowach?
Ile pragnienia
ukrytego przed światem przyjaciół?
Ile walki ze sobą
i poświęcenia wymaga
Miłość do instruktora?
Nienawiść do zniewolenia?
Mleko rozlane,
a szklanka zbita.
I wiara ślepa
i miłość zabita.
piątek, 23 sierpnia 2013
Obca Tobie jestem
{muzyka}
dedykowane
Ja - dziecko Twoje...
Czyż już zapomniałaś?
Pakujesz moje rzeczy i
cieszysz się, że w końcu
zniknę w odmętach świata...
Dorosłość?
A czy Ty w ogóle pomyślałaś,
że ja nie chciałam nigdy dorosnąć?!
Martwisz się pieniędzmi i
nie szukasz już kontaktu...
Upychasz mnie tylko między wspomnienia
przyrzekając, że tęsknota cię zeżre.
A tak naprawdę się cieszysz,
z większej swobody. Powietrze
z płuc mi umyka.
Oddychaj, Kinga, oddychaj.
Jeszcze miesiąc musisz być silna
a później... zupełnie innym człowiekiem
będziesz zupełnie inna.
Oddychaj! - krzyczę, mdłości dławiąc niewidzialnymi łzami...
łzami żałości...
dedykowane
Ja - dziecko Twoje...
Czyż już zapomniałaś?
Pakujesz moje rzeczy i
cieszysz się, że w końcu
zniknę w odmętach świata...
Dorosłość?
A czy Ty w ogóle pomyślałaś,
że ja nie chciałam nigdy dorosnąć?!
Martwisz się pieniędzmi i
nie szukasz już kontaktu...
Upychasz mnie tylko między wspomnienia
przyrzekając, że tęsknota cię zeżre.
A tak naprawdę się cieszysz,
z większej swobody. Powietrze
z płuc mi umyka.
Oddychaj, Kinga, oddychaj.
Jeszcze miesiąc musisz być silna
a później... zupełnie innym człowiekiem
będziesz zupełnie inna.
Oddychaj! - krzyczę, mdłości dławiąc niewidzialnymi łzami...
łzami żałości...
sobota, 20 lipca 2013
Zbiory
[muzyka]
Rozanielony demon smutku
Stoi nad głową i szepce...
"Jesteś nic nie warty, głupku"
Z rozkoszą mówi: Nikt Cię nie chce...
Myśli złe podsyła
pełne goryczy, zmartwienia...
"Nikt Cię nie chce
Nic nie wartyś
Nikt Cię nie chce"
Kulę się pod siłą spojrzeń
co wbijają się we mnie jak noże
Palce zaciskam w udręce
Knykcie bielą się czym prędzej
Rozpaczy, odpuść!
Nie dziś twe zbiory mają się pokryć
ze żniwem ponurego kosiarza
Uciekam sprzed kosy
Znów ma być
bezpiecznie
Dosyć...
Rozanielony demon smutku
Stoi nad głową i szepce...
"Jesteś nic nie warty, głupku"
Z rozkoszą mówi: Nikt Cię nie chce...
Myśli złe podsyła
pełne goryczy, zmartwienia...
"Nikt Cię nie chce
Nic nie wartyś
Nikt Cię nie chce"
Kulę się pod siłą spojrzeń
co wbijają się we mnie jak noże
Palce zaciskam w udręce
Knykcie bielą się czym prędzej
Rozpaczy, odpuść!
Nie dziś twe zbiory mają się pokryć
ze żniwem ponurego kosiarza
Uciekam sprzed kosy
Znów ma być
bezpiecznie
Dosyć...
środa, 5 czerwca 2013
Pozdrowiony
[muzyka]
Z czasem
uzależniam
coraz bardziej.
Bądź ostrzeżony.
Chwila
moment
i zapomnisz o innych.
Bądź ostrzeżony.
Sekunda zaś
w pełni wystarczy
by Cię powalić.
Bądź ostrzeżony.
Po prostu bądź ostrzeżony
bo przychodzę w najmniej spodziewanym dniu.
Bądź ostrzeżony
Bo godziny ni dnia nie jest Ci dane poznać.
Bądź ostrzeżony.
Z czasem
uzależniam
coraz bardziej.
Bądź ostrzeżony.
Chwila
moment
i zapomnisz o innych.
Bądź ostrzeżony.
Sekunda zaś
w pełni wystarczy
by Cię powalić.
Bądź ostrzeżony.
Po prostu bądź ostrzeżony
bo przychodzę w najmniej spodziewanym dniu.
Bądź ostrzeżony
Bo godziny ni dnia nie jest Ci dane poznać.
Bądź ostrzeżony.
środa, 22 maja 2013
Odsłona IX
[music]
Coś znika... a wraz z nim i szczęście ucieka w popłochu. Kim jestem? Gdzie jestem? Ogarniają mnie znów tylko cienie...
W głosie krzyki rozkładają się równomiernie, kakofonią dźwięków, która jest tak przerażająco piękna. Mogłam to powstrzymać. Mogłam pomóc. Mogłam przetrwać.
Coś znika... a wraz z nim i szczęście ucieka w popłochu. Kim jestem? Gdzie jestem? Ogarniają mnie znów tylko cienie...
W głosie krzyki rozkładają się równomiernie, kakofonią dźwięków, która jest tak przerażająco piękna. Mogłam to powstrzymać. Mogłam pomóc. Mogłam przetrwać.
NIE CHCIAŁAM BYŚ BYŁ.
NIE CHCIAŁAM BYŚ ZOSTAŁ.
NIE CHCIAŁAM BYŚ WRÓCIŁ.
Więc nigdy nie pozwoliłeś mi się naprawdę poznać.
nie przyszedłeś
nigdy
chociaż wiedziałeś
WIEDZIAŁEŚ, że ja nie wiem
WIEDZIAŁEŚ, ŻE NIE MOGĘ BYĆ PEWNA TEGO, CO JEST DLA MNIE DOBRE!
wiedziałeś...
I postanowiłeś mnie zostawić
Samej sobie.
cichej.
Słabej...
Mokrej od łez
MOICH
twoich
Niczyich
deszcz
po prostu deszcz
Coś znika, a coś się pojawia. Nie jestem już taka, jak kiedyś i nie chcę być tym samym.
W głowie trwa cisza, ale nie ta "grobowa". Przyjemna. Nie ma mnie, jestem ja - ta nowa. Tu jestem. Jestem sobą. Mogę wszystko. Wszystko, co chcę. I dokonam tego. Mimo, że skazałeś mnie na porażkę. Dokonam czegoś wielkiego. Nie na przekór tobie. Dla siebie. Bo chcę!
czwartek, 21 marca 2013
Poranek na PKP
[muzyka]
Budzący się Gorzów
Śpiący... Gorzów
Zaspany jeszcze...
Niechaj poranne słońce
ochroni Cię trochę -
przed tym sennym duchem...
Ptak w oddali ćwierka...
Rozweselać chce człowieka...
Trochę... bardziej... może...
Senny duszek, słodki, zły...
Ptaka uwięzić chce, lecz... pochowany w szpary
kąty... małym... słodkim... wschodem wygoniony
Słodycz słodyczy nie równa
Zależy kto... co... ją przynosi
Turkot pociągu też może ją przywieść
Choć często pędzi, nie mrugniesz
kiedy znika z małych stacyjek
Gorzówku - dobrze, że co dzień odżyjesz.
Budzący się Gorzów
Śpiący... Gorzów
Zaspany jeszcze...
Niechaj poranne słońce
ochroni Cię trochę -
przed tym sennym duchem...
Ptak w oddali ćwierka...
Rozweselać chce człowieka...
Trochę... bardziej... może...
Senny duszek, słodki, zły...
Ptaka uwięzić chce, lecz... pochowany w szpary
kąty... małym... słodkim... wschodem wygoniony
Słodycz słodyczy nie równa
Zależy kto... co... ją przynosi
Turkot pociągu też może ją przywieść
Choć często pędzi, nie mrugniesz
kiedy znika z małych stacyjek
Gorzówku - dobrze, że co dzień odżyjesz.
środa, 6 marca 2013
Wartość sekundy
Kiedy człowiek zaczyna doceniać wartość sekundy? Jaka jest jej
wartość? Tak niewielka cząstka życia jest zazwyczaj niezauważana.
Bo w końcu jest ich tyle, że po prostu nie zwracamy na nie uwagi.
Nie chcemy się na nich skupiać, bo to one pokazują, jak szybko
ucieka nam czas. Więc… Czy kiedykolwiek doceniamy wartość sekundy?
Nie wszyscy i w sumie całe szczęście, że tylko niektórym jest to… „dane”. Czemu cudzysłów? Bo to wcale nie jest miłe doświadczenie, kiedy dowiadujesz się o czymś, co zmienia twoje spojrzenie na czas i przestrzeń. Gdy zaczynasz łaknąć, by każda szczęśliwa chwila zmieniła się z sekundy w minutę, godzinę, dobę… po prostu w wieczność. Zwłaszcza wtedy, gdy sekundy zaczynają pędzić niemiłosiernie, a tobie wydaje się, że jak na złość, zegar przyspieszył dwu- albo i czterokrotnie… bezlitośnie biegnie do przodu… w szaleńczym tempie zbliża cię do nieuchronnego.
„Rak”. To przecież brzmi tak niewinnie. Cóż może ci zrobić to małe żyjątko, zamieszkujące co czystszą wodę? Co może ci zrobić, oprócz uszczypnięcia w nos, dla uciechy losu?
„Rak”. To brzmi jak wyrok. Jakbyś, nie popełniając żadnej zbrodni, został skazany na śmierć, pełną wcześniejszego cierpienia i czyhania na upadek kogoś innego… pasożytnicze błaganie o śmierć innego człowieka, potencjalnego dawcy. I to okrutne trwanie, sekunda za sekundą - pędząca, ale przedłużająca się, pełna żalu i pytania „Czemu ja?”, ale i tak zbyt krótka. I te niekończące się pretensje. Dlaczego wy mi nie pomagacie?! Co z was za lekarze?! Jak to nie możecie operować?! Czym ja zawiniłam?!
A później cisza…
Przejmująca i przerażająca. W takich momentach czujesz strach. Namacalny. Żywy. Zimny. Przenikający chłód. Drętwiejące kończyny. Drżące wargi i dłonie. I ty cała drżąca, nierozumiana. A to wszystko w imię bezsilności człowieka.
***
- Przykro mi, pani Agato, ale radioterapia nie przynosi skutków, a chemioterapia w pani przypadku jest bezsensowna. Pozostaje czekać na przeszczep – oznajmił lekarz, stojąc ode mnie w bezpiecznej odległości. Oczekiwał z pewnością, aż coś mu odpowiem, jakoś zareaguję, choćby rzuconą poduszką czy szklanką, która stała spokojnie na szafce. Tak bywało już wcześniej, gdy informowano mnie o kolejnych nieudanych próbach znalezienia leku. Ale mnie już było wszystko jedno. Siedziałam nieruchomo, obejmując nogi ramionami, położywszy głowę na kolanach. Marzyłam tylko o tym, żeby włosy opadły mi na twarz, wciąż w trzech różnych kolorach, jak za dawnych lat, kiedy jeszcze je miałam. W końcu przychodzi taki czas, że już nic cię nie interesuje, już nie chce ci się walczyć. Siedzisz w miejscu i czekasz na śmierć.
Gdy mężczyzna na doczekał się reakcji z mojej strony, wyszedł i pozwolił wrócić do pomieszczenia mojej zatroskanej matce i przerażonemu chłopakowi, którzy natychmiast zbombardowali mnie milionem pytań. Złapałam się za głowię, zaciskając dłonie na uszach, błagając w duchu, żeby po prostu sobie poszli. Chciałam tylko być sama. Milczałam, bo nikt nie potrzebował słów, ale i dlatego, że nie miałam siły przyznawać się, że przegrywałam z moją chorobą. Po prostu przegrywałam – ta myśl była nie do zniesienia, a gdybym powiedziała to na głos, z pewnością poddałabym się i nie byłoby już ze mnie żadnego pożytku. Najgorsze, co teraz mogłam zrobić, to stracić wiarę. Wiarę, która powoli ulatywała mi z płuc jak powietrze. Wystarczyłaby sekunda, słowa prawdy i zniknęłaby ze mnie cała wola walki. To jest potęga słów i sekundy.
***
Siedziała tam w bezruchu, obejmując nogi ramionami, od ponad godziny. Lekarz coś jej powiedział i od tej pory odezwała się tylko raz – żeby wywalić wszystkich z sali bezceremonialnie i z taką siłą, jaka zawsze w niej była. Teraz stałem przed pokojem numer 7 i obserwowałem przez niewielką szybkę, jak miłość mojego życia więdnie i usycha, podobnie do żółtych frezji, które stały na szafce nocnej tuż obok łóżka Agaty. To niewielkie okienko to teraz jedyny sposób na zobaczenie jej w rzeczywistym stanie. A niestety nie był on teraz taki, jakiego chciałbym móc oczekiwać. Agata najwyraźniej musiała się poddać. Nie dostrzegłem w niej już żadnej oznaki siły czy choćby woli wyzdrowienia.
- Karol, dziecko – usłyszałem za sobą zmartwiony głos jej matki. Czterdziestopięcioletnia kobieta stanęła za moimi plecami i z trudem sięgnęła mojego ramienia. Była niziutka, z resztą jak i Agata, a ja przecież grywałem w koszykówkę w miejscowym klubie. Z resztą Aga zachęcała mnie, żebym nie rezygnował z treningów z powodu jej choroby. Teraz ten czas wydawał się być tak cholernie odległy, tak strasznie abstrakcyjny, jakby był jedynie mglistym wspomnieniem wydarzeń, zmieniających całe moje życie… nasze życie.
Dopiero, gdy pani Krystyna wyciągnęła z torebki paczuszkę chusteczek, zorientowałem się, że łzy spływają mi po policzkach. W tym momencie ogarnął mnie rozpaczliwy chichot. Płakałem. Ja! „Niebo się wali na nasze głowy!” – niemal słyszałem, jak Agata wykrzykuje mi to do ucha. Zawsze tak mówiła, gdy byłem smutny, a teraz? Teraz to i ziemia uciekała nam spod stóp. W trakcie kilku chwil, zaledwie dwa miesiące wcześniej, moje życie straciło, wyglądające na stabilne, fundamenty. W trakcie kolejnych sekund serce zaczęło mi pędzić w zastraszającym tempie, tak jak, pozornie ciągnący się, czas. Sekunda straciła i równocześnie zyskała na wartości. Podczas sekundy mogłem zobaczyć uśmiech na twarzy kobiety, którą kocham, a równocześnie mogłem ocenić, jak bardzo rak ją niszczył. Alabastrowa skóra zszarzała, włosy szybko wypadły. Schudła. Zmarniała. Znikała mi w oczach. Po prostu umierała z chwili na chwilę coraz bardziej, wprost wyślizgiwała mi się z rąk, a pędzący czas nie pozwalał wierzyć, że znajdziemy dla niej jakieś lekarstwo, które pozwoli mi ją jednak przy sobie zatrzymać.
***
Siedziałam spokojnie na swoim krześle w pokoju socjalnym na SOR-ze, piłując paznokcie w chwilowym braku zajęcia i czekając cierpliwie na powrót karetki, w której jeździł mój mąż. Tym razem jego pomocy potrzebowały jakieś dzieciaki pod Tarnowem, „ofiary” wypadku. Od razu wiadomo było, że pijani albo naćpani. Świat zyska, jeśli kilku takich łepków dla przykładu umrze w wypadku. Może ktoś się czegoś wtedy nauczy. Może pomyśli, zanim w ułamku sekundy postanowił wsiąść za kierownicę i narazić życie przyjaciół czy rodziny.
Pilniczek sprawnie przesuwał się po moich paznokciach, kiedy w oddali usłyszałam dźwięk zbliżającej się karetki. Wybiegłam więc przed szpital, dziękując Bogu, że wiosna w tym roku postanowiła nadejść trochę wcześniej, po czym podbiegłam do otwieranego właśnie samochodu. Za mną pojawił się lekarz dyżurny.
- Dziewczyna, lat 21, mocno poturbowana. W drodze nam się zatrzymała, ale udało się przywrócić akcję serca. Nieprzytomna, silny krwotok ze zmiażdżonej kończyny – powiedział rzeczowo mój mąż, podając lekarzowi podkładkę z informacjami, po czym sięgnął do karetki, żeby pomóc drugiemu z ratowników wyjąć łóżko ze środka.
- Przygotować salę operacyjną, ściągnąć na cito dwóch chirurgów i anestezjologa – rzucił doktor w moją stronę, przejmując od Adama kartkę z notatkami. – Były przy nim jakieś dokumenty, portfel? – usłyszałam, jak pyta mojego męża, ale nie usłyszałam już odpowiedzi, bo pobiegłam na chirurgię na pierwszym piętrze. Liczyło się teraz jak najszybsze przygotowanie do operacji. Każda chwila była ważna, naćpani czy nie, pomoc im się należała.
***
- I co z nią doktorze? – usłyszałem, gdy tylko wyszedłem z sali operacyjnej. Przede mną pojawił się chłopak, owinięty bandażem na połowie twarzy, z zakrytym okiem. Wyglądał nieciekawie i miał problem z tym, żeby utrzymać równowagę.
- Kim pan jest? – zapytałem znużonym tonem. Czułem, że jeszcze sekunda i zasnę na stojąco.
- To kierowca samochodu. Tego z wypadku – powiedziała jedna z pielęgniarek, zdaje się, że ta, która przygotowywała cały blok operacyjny. Spoglądała na chłopaka z taką złością, że miałem wrażenie, że za sekundę ogień piekielny go pochłonie. I w tej sekundzie mój stosunek do tego dzieciaka się zmienił.
- Ona praktycznie nie żyje, gówniarzu. Podtrzymujemy ją tylko chwilowo, żeby się zorientować, gdzie potrzeba serca i wątroby, bo reszta się nie nadaje – oznajmiłem oschło i odszedłem. Co za cholera mnie podkusiła? Jako lekarz nie miałem prawa udzielać mu choćby najmniejszej informacji, ale tak chwila, w której postanowił wsiąść za kółko samochodu, powinna go od tej pory prześladować do końca życia. Może gdyby zawahał się jeszcze sekundę, może gdyby jednak pomyślał! Ta dziewczyna teraz by żyła. To przerażało w pracy lekarza. Chwila, zaledwie tyle czasu, ile potrzeba, żeby pstryknąć palcami i człowiek żył albo nie. Sekundy tak strasznie podkreślają naszą kruchość.
***
- Wracaj szybko – powiedziała moja żona i odsunęła się, przytrzymując zielonkawy fartuch pielęgniarki, żeby śmigło nie podwinęło jej stroju. Wyglądała na zatroskaną, jak zwykle, kiedy musiałem wsiąść do śmigłowca, żeby przewieźć organy. To tak, jakbym miał w rękach życie nie jednej, ale dwóch osób – tej, do której narządy należały i tej, która miała być ich nowym właścicielem.
- Adam, drzwi – usłyszałem i poczułem, że pilot zaczyna podnosić maszynę w powietrze, podczas gdy ja jeszcze nie zamknąłem się w kabinie. Niezwłocznie więc to uczyniłem, pomachałem żonie i po chwili już oddaliliśmy się na tyle od szpitala, że moja żona została tylko mróweczką. Czekało nas kilka godzin monotonnej drogi na drugi koniec Polski, z ciągnącymi się - dla nas i dla czekających na nas lekarzy – sekundami.
***
- Jest pani gotowa, pani Agato? – usłyszałam nad sobą głos pielęgniarki, która właśnie kończyła podawać mi lek usypiający. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że jednak znalazł się kompatybilny dawca. Niewiele o nim wiedziałam. Tylko, że to z wypadku i że miał 21 lat. Nie powiedziano mi nawet, jakiej był płci. Liczył się czas, a nie zbędne wyjaśnienia. Najważniejsze było dla lekarzy, że miał w portfelu deklarację, że w przypadku jego śmierci, narządy mogą pobrać dla innych. „Oświadczenie woli”, tak to się chyba nazywa.
Poczułam, że zaczynam myśleć coraz mniej składnie i nie mogę złożyć do kupy dwóch słów, nim przyłożono mi maskę tlenową. Kilka sekund i odpłynęłam w nicość. W świat marzeń. Nieistotnych, nieskładnych obrazów. Bezpieczeństwo. Stabilność. Radość. Miłość. Strach. Nadzieja.
***
Jaka jest wartość sekundy?
Sekunda jest warta tyle, ile życie ludzkie.
Kiedy ją doceniamy?
Gdy nasze życie zależy od jej przychylności.
Nie wszyscy i w sumie całe szczęście, że tylko niektórym jest to… „dane”. Czemu cudzysłów? Bo to wcale nie jest miłe doświadczenie, kiedy dowiadujesz się o czymś, co zmienia twoje spojrzenie na czas i przestrzeń. Gdy zaczynasz łaknąć, by każda szczęśliwa chwila zmieniła się z sekundy w minutę, godzinę, dobę… po prostu w wieczność. Zwłaszcza wtedy, gdy sekundy zaczynają pędzić niemiłosiernie, a tobie wydaje się, że jak na złość, zegar przyspieszył dwu- albo i czterokrotnie… bezlitośnie biegnie do przodu… w szaleńczym tempie zbliża cię do nieuchronnego.
„Rak”. To przecież brzmi tak niewinnie. Cóż może ci zrobić to małe żyjątko, zamieszkujące co czystszą wodę? Co może ci zrobić, oprócz uszczypnięcia w nos, dla uciechy losu?
„Rak”. To brzmi jak wyrok. Jakbyś, nie popełniając żadnej zbrodni, został skazany na śmierć, pełną wcześniejszego cierpienia i czyhania na upadek kogoś innego… pasożytnicze błaganie o śmierć innego człowieka, potencjalnego dawcy. I to okrutne trwanie, sekunda za sekundą - pędząca, ale przedłużająca się, pełna żalu i pytania „Czemu ja?”, ale i tak zbyt krótka. I te niekończące się pretensje. Dlaczego wy mi nie pomagacie?! Co z was za lekarze?! Jak to nie możecie operować?! Czym ja zawiniłam?!
A później cisza…
Przejmująca i przerażająca. W takich momentach czujesz strach. Namacalny. Żywy. Zimny. Przenikający chłód. Drętwiejące kończyny. Drżące wargi i dłonie. I ty cała drżąca, nierozumiana. A to wszystko w imię bezsilności człowieka.
***
- Przykro mi, pani Agato, ale radioterapia nie przynosi skutków, a chemioterapia w pani przypadku jest bezsensowna. Pozostaje czekać na przeszczep – oznajmił lekarz, stojąc ode mnie w bezpiecznej odległości. Oczekiwał z pewnością, aż coś mu odpowiem, jakoś zareaguję, choćby rzuconą poduszką czy szklanką, która stała spokojnie na szafce. Tak bywało już wcześniej, gdy informowano mnie o kolejnych nieudanych próbach znalezienia leku. Ale mnie już było wszystko jedno. Siedziałam nieruchomo, obejmując nogi ramionami, położywszy głowę na kolanach. Marzyłam tylko o tym, żeby włosy opadły mi na twarz, wciąż w trzech różnych kolorach, jak za dawnych lat, kiedy jeszcze je miałam. W końcu przychodzi taki czas, że już nic cię nie interesuje, już nie chce ci się walczyć. Siedzisz w miejscu i czekasz na śmierć.
Gdy mężczyzna na doczekał się reakcji z mojej strony, wyszedł i pozwolił wrócić do pomieszczenia mojej zatroskanej matce i przerażonemu chłopakowi, którzy natychmiast zbombardowali mnie milionem pytań. Złapałam się za głowię, zaciskając dłonie na uszach, błagając w duchu, żeby po prostu sobie poszli. Chciałam tylko być sama. Milczałam, bo nikt nie potrzebował słów, ale i dlatego, że nie miałam siły przyznawać się, że przegrywałam z moją chorobą. Po prostu przegrywałam – ta myśl była nie do zniesienia, a gdybym powiedziała to na głos, z pewnością poddałabym się i nie byłoby już ze mnie żadnego pożytku. Najgorsze, co teraz mogłam zrobić, to stracić wiarę. Wiarę, która powoli ulatywała mi z płuc jak powietrze. Wystarczyłaby sekunda, słowa prawdy i zniknęłaby ze mnie cała wola walki. To jest potęga słów i sekundy.
***
Siedziała tam w bezruchu, obejmując nogi ramionami, od ponad godziny. Lekarz coś jej powiedział i od tej pory odezwała się tylko raz – żeby wywalić wszystkich z sali bezceremonialnie i z taką siłą, jaka zawsze w niej była. Teraz stałem przed pokojem numer 7 i obserwowałem przez niewielką szybkę, jak miłość mojego życia więdnie i usycha, podobnie do żółtych frezji, które stały na szafce nocnej tuż obok łóżka Agaty. To niewielkie okienko to teraz jedyny sposób na zobaczenie jej w rzeczywistym stanie. A niestety nie był on teraz taki, jakiego chciałbym móc oczekiwać. Agata najwyraźniej musiała się poddać. Nie dostrzegłem w niej już żadnej oznaki siły czy choćby woli wyzdrowienia.
- Karol, dziecko – usłyszałem za sobą zmartwiony głos jej matki. Czterdziestopięcioletnia kobieta stanęła za moimi plecami i z trudem sięgnęła mojego ramienia. Była niziutka, z resztą jak i Agata, a ja przecież grywałem w koszykówkę w miejscowym klubie. Z resztą Aga zachęcała mnie, żebym nie rezygnował z treningów z powodu jej choroby. Teraz ten czas wydawał się być tak cholernie odległy, tak strasznie abstrakcyjny, jakby był jedynie mglistym wspomnieniem wydarzeń, zmieniających całe moje życie… nasze życie.
Dopiero, gdy pani Krystyna wyciągnęła z torebki paczuszkę chusteczek, zorientowałem się, że łzy spływają mi po policzkach. W tym momencie ogarnął mnie rozpaczliwy chichot. Płakałem. Ja! „Niebo się wali na nasze głowy!” – niemal słyszałem, jak Agata wykrzykuje mi to do ucha. Zawsze tak mówiła, gdy byłem smutny, a teraz? Teraz to i ziemia uciekała nam spod stóp. W trakcie kilku chwil, zaledwie dwa miesiące wcześniej, moje życie straciło, wyglądające na stabilne, fundamenty. W trakcie kolejnych sekund serce zaczęło mi pędzić w zastraszającym tempie, tak jak, pozornie ciągnący się, czas. Sekunda straciła i równocześnie zyskała na wartości. Podczas sekundy mogłem zobaczyć uśmiech na twarzy kobiety, którą kocham, a równocześnie mogłem ocenić, jak bardzo rak ją niszczył. Alabastrowa skóra zszarzała, włosy szybko wypadły. Schudła. Zmarniała. Znikała mi w oczach. Po prostu umierała z chwili na chwilę coraz bardziej, wprost wyślizgiwała mi się z rąk, a pędzący czas nie pozwalał wierzyć, że znajdziemy dla niej jakieś lekarstwo, które pozwoli mi ją jednak przy sobie zatrzymać.
***
Siedziałam spokojnie na swoim krześle w pokoju socjalnym na SOR-ze, piłując paznokcie w chwilowym braku zajęcia i czekając cierpliwie na powrót karetki, w której jeździł mój mąż. Tym razem jego pomocy potrzebowały jakieś dzieciaki pod Tarnowem, „ofiary” wypadku. Od razu wiadomo było, że pijani albo naćpani. Świat zyska, jeśli kilku takich łepków dla przykładu umrze w wypadku. Może ktoś się czegoś wtedy nauczy. Może pomyśli, zanim w ułamku sekundy postanowił wsiąść za kierownicę i narazić życie przyjaciół czy rodziny.
Pilniczek sprawnie przesuwał się po moich paznokciach, kiedy w oddali usłyszałam dźwięk zbliżającej się karetki. Wybiegłam więc przed szpital, dziękując Bogu, że wiosna w tym roku postanowiła nadejść trochę wcześniej, po czym podbiegłam do otwieranego właśnie samochodu. Za mną pojawił się lekarz dyżurny.
- Dziewczyna, lat 21, mocno poturbowana. W drodze nam się zatrzymała, ale udało się przywrócić akcję serca. Nieprzytomna, silny krwotok ze zmiażdżonej kończyny – powiedział rzeczowo mój mąż, podając lekarzowi podkładkę z informacjami, po czym sięgnął do karetki, żeby pomóc drugiemu z ratowników wyjąć łóżko ze środka.
- Przygotować salę operacyjną, ściągnąć na cito dwóch chirurgów i anestezjologa – rzucił doktor w moją stronę, przejmując od Adama kartkę z notatkami. – Były przy nim jakieś dokumenty, portfel? – usłyszałam, jak pyta mojego męża, ale nie usłyszałam już odpowiedzi, bo pobiegłam na chirurgię na pierwszym piętrze. Liczyło się teraz jak najszybsze przygotowanie do operacji. Każda chwila była ważna, naćpani czy nie, pomoc im się należała.
***
- I co z nią doktorze? – usłyszałem, gdy tylko wyszedłem z sali operacyjnej. Przede mną pojawił się chłopak, owinięty bandażem na połowie twarzy, z zakrytym okiem. Wyglądał nieciekawie i miał problem z tym, żeby utrzymać równowagę.
- Kim pan jest? – zapytałem znużonym tonem. Czułem, że jeszcze sekunda i zasnę na stojąco.
- To kierowca samochodu. Tego z wypadku – powiedziała jedna z pielęgniarek, zdaje się, że ta, która przygotowywała cały blok operacyjny. Spoglądała na chłopaka z taką złością, że miałem wrażenie, że za sekundę ogień piekielny go pochłonie. I w tej sekundzie mój stosunek do tego dzieciaka się zmienił.
- Ona praktycznie nie żyje, gówniarzu. Podtrzymujemy ją tylko chwilowo, żeby się zorientować, gdzie potrzeba serca i wątroby, bo reszta się nie nadaje – oznajmiłem oschło i odszedłem. Co za cholera mnie podkusiła? Jako lekarz nie miałem prawa udzielać mu choćby najmniejszej informacji, ale tak chwila, w której postanowił wsiąść za kółko samochodu, powinna go od tej pory prześladować do końca życia. Może gdyby zawahał się jeszcze sekundę, może gdyby jednak pomyślał! Ta dziewczyna teraz by żyła. To przerażało w pracy lekarza. Chwila, zaledwie tyle czasu, ile potrzeba, żeby pstryknąć palcami i człowiek żył albo nie. Sekundy tak strasznie podkreślają naszą kruchość.
***
- Wracaj szybko – powiedziała moja żona i odsunęła się, przytrzymując zielonkawy fartuch pielęgniarki, żeby śmigło nie podwinęło jej stroju. Wyglądała na zatroskaną, jak zwykle, kiedy musiałem wsiąść do śmigłowca, żeby przewieźć organy. To tak, jakbym miał w rękach życie nie jednej, ale dwóch osób – tej, do której narządy należały i tej, która miała być ich nowym właścicielem.
- Adam, drzwi – usłyszałem i poczułem, że pilot zaczyna podnosić maszynę w powietrze, podczas gdy ja jeszcze nie zamknąłem się w kabinie. Niezwłocznie więc to uczyniłem, pomachałem żonie i po chwili już oddaliliśmy się na tyle od szpitala, że moja żona została tylko mróweczką. Czekało nas kilka godzin monotonnej drogi na drugi koniec Polski, z ciągnącymi się - dla nas i dla czekających na nas lekarzy – sekundami.
***
- Jest pani gotowa, pani Agato? – usłyszałam nad sobą głos pielęgniarki, która właśnie kończyła podawać mi lek usypiający. W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że jednak znalazł się kompatybilny dawca. Niewiele o nim wiedziałam. Tylko, że to z wypadku i że miał 21 lat. Nie powiedziano mi nawet, jakiej był płci. Liczył się czas, a nie zbędne wyjaśnienia. Najważniejsze było dla lekarzy, że miał w portfelu deklarację, że w przypadku jego śmierci, narządy mogą pobrać dla innych. „Oświadczenie woli”, tak to się chyba nazywa.
Poczułam, że zaczynam myśleć coraz mniej składnie i nie mogę złożyć do kupy dwóch słów, nim przyłożono mi maskę tlenową. Kilka sekund i odpłynęłam w nicość. W świat marzeń. Nieistotnych, nieskładnych obrazów. Bezpieczeństwo. Stabilność. Radość. Miłość. Strach. Nadzieja.
***
Jaka jest wartość sekundy?
Sekunda jest warta tyle, ile życie ludzkie.
Kiedy ją doceniamy?
Gdy nasze życie zależy od jej przychylności.
wtorek, 26 lutego 2013
Inność
[muzyka]
Przyjdź
Przyjdź, proszę
Rozczulona stoję pośród dźwięku
i czekam na Ciebie
Czemu
Czemu, powiedz
Drżącym oddechem oceniasz
i mieszasz mnie z masą?
Jestem
Jestem, zrozum
Zastraszoną duszą ponad niebem
i czekam aż przyjdziesz.
Inność
Inność, spójrz
Roztrzęsiona lecz realna
i moja - czy tak przeraża?
Przyjmij
Przyjmij, znieś
że jestem dziwadłem
i sądzę, że to jest miłe
Mogę
Mogę, zobacz
utulona gwiazdą odpłynąć
i w niebycie chaosie pomieszkiwać
Zechciej
Zechciej, błagam
Zrozumieniem tkliwym mnie obdarzyć
i w niebycie odnaleźć
Przyjdź
Przyjdź, proszę
Rozczulona stoję wśród ciszy
i czekam na Ciebie.
Przyjdź
Przyjdź, proszę
Rozczulona stoję pośród dźwięku
i czekam na Ciebie
Czemu
Czemu, powiedz
Drżącym oddechem oceniasz
i mieszasz mnie z masą?
Jestem
Jestem, zrozum
Zastraszoną duszą ponad niebem
i czekam aż przyjdziesz.
Inność
Inność, spójrz
Roztrzęsiona lecz realna
i moja - czy tak przeraża?
Przyjmij
Przyjmij, znieś
że jestem dziwadłem
i sądzę, że to jest miłe
Mogę
Mogę, zobacz
utulona gwiazdą odpłynąć
i w niebycie chaosie pomieszkiwać
Zechciej
Zechciej, błagam
Zrozumieniem tkliwym mnie obdarzyć
i w niebycie odnaleźć
Przyjdź
Przyjdź, proszę
Rozczulona stoję wśród ciszy
i czekam na Ciebie.
czwartek, 21 lutego 2013
Nakazy
[muzyka]
Cicho!
Przestań krzyczeć!
Milcz!
Muszę znaleźć ukrycie...
Skończ!
Twój wzrok jest zbyt palący...
Zostaw!
Twoje słowa tak gładko serce tnące...
Gdy umarłam czułam pustkę
Chciałam uciszyć serce smutne
Bo umarłam tylko w części
tej, która mieszkała w jej pięści.
Chciałam zniknąć, odejść, zasnąć
I błagałam o wytchnienie
Ale bólu nic nie może zmącić
Słońce stwarza tylko cienie
Deszcz jest smutny. Niebo płacze
Depresyjne nuty skreślę
Serce w piersi wciąż kołacze,
chociaż nie chcę, nie chcę, nie chcę, nie chcę!
Znowu
Nie krzycz, zostaw, błagam!
Odejdź...
Póki jeszcze Tobą nie władam...
Cicho!
Przestań krzyczeć!
Milcz!
Muszę znaleźć ukrycie...
Skończ!
Twój wzrok jest zbyt palący...
Zostaw!
Twoje słowa tak gładko serce tnące...
Gdy umarłam czułam pustkę
Chciałam uciszyć serce smutne
Bo umarłam tylko w części
tej, która mieszkała w jej pięści.
Chciałam zniknąć, odejść, zasnąć
I błagałam o wytchnienie
Ale bólu nic nie może zmącić
Słońce stwarza tylko cienie
Deszcz jest smutny. Niebo płacze
Depresyjne nuty skreślę
Serce w piersi wciąż kołacze,
chociaż nie chcę, nie chcę, nie chcę, nie chcę!
Znowu
Nie krzycz, zostaw, błagam!
Odejdź...
Póki jeszcze Tobą nie władam...
poniedziałek, 18 lutego 2013
Pearl Harbor
Oczy szeroko zamknięte
pełne łez i cichej prośby
krzyki rozdzierająco ucichłe
dusz umęczonych groby
Żółta skóra przybyszów
Pearl Harbor chciała skrwawić
Bóg poniósł tyle pocisków
co Amerykańską siłę miały zdławić
W odwecie zemsta pełna cierpienia
samolot za samolotem
Gniew Roosevelta z polotem
Nie darował Japonii krwawego odkupienia
II światowa wojna
pochłonęła ludzi w nadmiarze
Anioł Śmierci drogę pokaże
Żadna dusza nie będzie spokojna
Jeśliś ty wiedział Prezydencie
o tym, co ma się zdarzyć
Tym, co mogli jeszcze pożyć
zabrałeś drogę do marzeń
pełne łez i cichej prośby
krzyki rozdzierająco ucichłe
dusz umęczonych groby
Żółta skóra przybyszów
Pearl Harbor chciała skrwawić
Bóg poniósł tyle pocisków
co Amerykańską siłę miały zdławić
W odwecie zemsta pełna cierpienia
samolot za samolotem
Gniew Roosevelta z polotem
Nie darował Japonii krwawego odkupienia
II światowa wojna
pochłonęła ludzi w nadmiarze
Anioł Śmierci drogę pokaże
Żadna dusza nie będzie spokojna
Jeśliś ty wiedział Prezydencie
o tym, co ma się zdarzyć
Tym, co mogli jeszcze pożyć
zabrałeś drogę do marzeń
niedziela, 17 lutego 2013
Lena
[muzyka]
stoi pośród cienia i światła
pośród lasu kłamstw i łez
pełna nadziei i niepewności
krystaliczne złoto zionie z jej tęczówek
bladą skórę zasłaniają pukle włosów
hebanowych przeciętych pasmem błękitu
czarny tatuaż rysowany flamastrem
odbija jak lustro skrzące tęczówki
tyle walczyłaś by teraz polec
by oddać się w ręce zła
siedemnasty księżyc będzie twoim ostatnim
przewodnik czy śmiertelnik małoważne
czemu nie chcesz ratować miłości
siedemnasty księżyc pogrąży cię w chłodzie...
~inspiracja: "Istoty Ciemności" K. Garcia & M. Stohl
stoi pośród cienia i światła
pośród lasu kłamstw i łez
pełna nadziei i niepewności
krystaliczne złoto zionie z jej tęczówek
bladą skórę zasłaniają pukle włosów
hebanowych przeciętych pasmem błękitu
czarny tatuaż rysowany flamastrem
odbija jak lustro skrzące tęczówki
tyle walczyłaś by teraz polec
by oddać się w ręce zła
siedemnasty księżyc będzie twoim ostatnim
przewodnik czy śmiertelnik małoważne
czemu nie chcesz ratować miłości
siedemnasty księżyc pogrąży cię w chłodzie...
~inspiracja: "Istoty Ciemności" K. Garcia & M. Stohl
niedziela, 3 lutego 2013
Składanka
[music]
Milczenie z tak wielu składa się melodii,
których nie słyszysz uchem, ale sercem
Milczenie nie ucisza wcale uczuć słodkich
Nie kamienuje dźwięków w nut udręce
których nie słyszysz uchem, ale sercem
Milczenie nie ucisza wcale uczuć słodkich
Nie kamienuje dźwięków w nut udręce
Milczenie prawdy więcej daje
Niźli ty sam wiesz wciąż o sobie
Bo słowem - kłamstwo - w szereg staje
Znicz złudzeń stawia na dusz grobie
Niźli ty sam wiesz wciąż o sobie
Bo słowem - kłamstwo - w szereg staje
Znicz złudzeń stawia na dusz grobie
Jeśli więc milczeć nie chcesz w zgodzie
Wytrzymać ciszy nie możesz, Miły!
Nie znajdziesz prawdy w ducha pogodzie
Bo tylko z ciszy czerpię siły
Wytrzymać ciszy nie możesz, Miły!
Nie znajdziesz prawdy w ducha pogodzie
Bo tylko z ciszy czerpię siły
I chociaż powód poznać chciałbyś,
Rozumieć skąd dziś u mnie podłość
Z składanką ciszy problem miałbyś
I nie zrozumiesz, czy ma oschłość
Rozumieć skąd dziś u mnie podłość
Z składanką ciszy problem miałbyś
I nie zrozumiesz, czy ma oschłość
sobota, 19 stycznia 2013
Ramiona
[muzyka]
otulona
wiotkimi ramionami z zawiłym pismem
wytrącona
z równowagi zapachem beztrosko kiedyś suszonych liści
rozczulona
losami tego, kto tak szczelnie ją zauroczył
zastraszona
chwilą rozstania, nieuchronnie nadchodzącą
słodycz
przelewa się przez kolejne ramion słowa
okładka
powoli mięknąca, wyobraźni ograniczyć nie mogła
środa, 9 stycznia 2013
Choćbym chciała
[music]
stoję
skąpana w oddechach dusz roztrzęsionych
w spazmach
łapię kłamliwie przezroczyste powietrze
rozgarniam
gołymi rękoma mgłę kamuflażu
kłamstwem
nie potrafię łatwo dać się omamić...
choćbym chciała
stoję
skąpana w oddechach dusz roztrzęsionych
w spazmach
łapię kłamliwie przezroczyste powietrze
rozgarniam
gołymi rękoma mgłę kamuflażu
kłamstwem
nie potrafię łatwo dać się omamić...
choćbym chciała
wtorek, 8 stycznia 2013
Miniaturka
Jesteś moim Aniołem Stróżem
Skąpanym w mroku... czarnym blasku...
Czemu więc pragniesz się poddać?
Odpuszczasz swój krzyż...
tak...
ten krzyż ma moje imię...
___________________
Nie wiem, co o nim powiedzieć.
Skąpanym w mroku... czarnym blasku...
Czemu więc pragniesz się poddać?
Odpuszczasz swój krzyż...
tak...
ten krzyż ma moje imię...
___________________
Nie wiem, co o nim powiedzieć.
poniedziałek, 7 stycznia 2013
Śmieci...
[music]
Ile jeszcze mogę się łudzić?
Czekać na coś podobnego?
Ile jeszcze będę się trudzić,
szukając w Tobie kogoś innego?
Jakim cudem wciąż to robię?
Przecież wiem: to Ty, nie On.
Rozum niechaj w końcu powie,
Serce niech uciszy głos.
Zaplątana jestem w sieci,
pająk przywdział imię "wzrok".
Chaos myśli - pełno śmieci
znów owija mnie przedziwny mrok.
Ileż mogę szukać w oczach
charakteru, jaki znam?
Znów zanikam we własnych mrokach...
I (nie)pewność tylko mam...
Ile jeszcze mogę się łudzić?
Czekać na coś podobnego?
Ile jeszcze będę się trudzić,
szukając w Tobie kogoś innego?
Jakim cudem wciąż to robię?
Przecież wiem: to Ty, nie On.
Rozum niechaj w końcu powie,
Serce niech uciszy głos.
Zaplątana jestem w sieci,
pająk przywdział imię "wzrok".
Chaos myśli - pełno śmieci
znów owija mnie przedziwny mrok.
Ileż mogę szukać w oczach
charakteru, jaki znam?
Znów zanikam we własnych mrokach...
I (nie)pewność tylko mam...
środa, 2 stycznia 2013
Odsłona VIII
[music]
Wchodzę do budynku teatru nieco spóźniona - cała sala jest już pełna. Podbiegam do sceny, odrzucam kurtkę i śmieszną czapkę-królika, odkładam ostrożnie gitarę i torbę z książkami. Staję pośrodku i rozglądam się.
Wiem, że tu jesteś, ale omijam Cię wzrokiem. Wiem, że to Cię dziwi, ale ja tak nie mogę.
Uśmiecham się przyjaźnie do A., P. i macham do "mojego prywatnego Jacka Sparrowa". Jest mi lekko, kiedy udaję, że jego nie ma pomiędzy nimi. Wcale nie chcę, żeby na widowni miał miejsce obok nich. Wcale nie chcę by widział...
Daję znak mojemu dźwiękowcowi, który puszcza jedną z moich ulubionych pioseneczek, cichutko, jedynie jako podkład. Staję pośrodku i prostuję plecy. Rozchylam wargi i zaczynam:
Słyszę:
Kamienuje tę przestrzeń niewybuchły huk skał. *
Sala zamiera. Niewielu z Was pamięta jeszcze ten wiersz. Dziwi Was, że tym razem nie tańczę. Tym razem zagrać mają emocje...
To - wrzask wody obdzieranej siklawą z łożyska
I
gromobicie ciszy.*
Czujesz to, prawda? Czasem, gdy cisza jest głośniejsza niż najprzeraźliwszy krzyk.
Nie chcę, żebyś to czuł, jednak nie chcę też, żebyś był obok. Chcę, żebyś był daleko, gdzieś z tyłu, jeśli w ogóle na sali mojego życia.
Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,
uciszę,
lecz -*
Milknę na chwilę i uświadamiam sobie, że to właśnie robisz. Uciszasz, nie świat, och nie, uciszasz mnie, tym cholernym spojrzeniem. Dlatego nie chcę go widzieć, dlatego uciekam wzrokiem, udaję, że Cię nie widzę.
Jak lekko
turnię zawisłą na rękach
utrzymać i nie paść,
gdy
w oczach przewraca się obnażona ziemia
do góry dnem krajobrazu,
niebo strącając w przepaść!*
Jednym słowem i odpowiednim spojrzeniem zrzuciłeś moje niebo w przepaść. Moją stabilność. Moją pewność.
Rozpadłam się, bo się pojawiłeś. I teraz dziwisz się, że uciekam wzrokiem?
Jak cicho
w zatrzaśniętej pięści pochować Zamarłą. *
Teraz tak się czuję. Jakbym była martwa. Nie mogę oddychać. Nie mogę kochać.
Kiedy łza spływa po moim policzku już wszyscy klaszczecie. Tylko Ty wstajesz ze swojego miejsca i odchodzisz bez słowa.
Nie wiem... Nie wiem, co mam myśleć!
____________
*fragmenty Z Tatr, J. Przyboś.
Wchodzę do budynku teatru nieco spóźniona - cała sala jest już pełna. Podbiegam do sceny, odrzucam kurtkę i śmieszną czapkę-królika, odkładam ostrożnie gitarę i torbę z książkami. Staję pośrodku i rozglądam się.
Wiem, że tu jesteś, ale omijam Cię wzrokiem. Wiem, że to Cię dziwi, ale ja tak nie mogę.
Uśmiecham się przyjaźnie do A., P. i macham do "mojego prywatnego Jacka Sparrowa". Jest mi lekko, kiedy udaję, że jego nie ma pomiędzy nimi. Wcale nie chcę, żeby na widowni miał miejsce obok nich. Wcale nie chcę by widział...
Daję znak mojemu dźwiękowcowi, który puszcza jedną z moich ulubionych pioseneczek, cichutko, jedynie jako podkład. Staję pośrodku i prostuję plecy. Rozchylam wargi i zaczynam:
Słyszę:
Kamienuje tę przestrzeń niewybuchły huk skał. *
Sala zamiera. Niewielu z Was pamięta jeszcze ten wiersz. Dziwi Was, że tym razem nie tańczę. Tym razem zagrać mają emocje...
To - wrzask wody obdzieranej siklawą z łożyska
I
gromobicie ciszy.*
Czujesz to, prawda? Czasem, gdy cisza jest głośniejsza niż najprzeraźliwszy krzyk.
Nie chcę, żebyś to czuł, jednak nie chcę też, żebyś był obok. Chcę, żebyś był daleko, gdzieś z tyłu, jeśli w ogóle na sali mojego życia.
Ten świat, wzburzony przestraszonym spojrzeniem,
uciszę,
lecz -*
Milknę na chwilę i uświadamiam sobie, że to właśnie robisz. Uciszasz, nie świat, och nie, uciszasz mnie, tym cholernym spojrzeniem. Dlatego nie chcę go widzieć, dlatego uciekam wzrokiem, udaję, że Cię nie widzę.
Jak lekko
turnię zawisłą na rękach
utrzymać i nie paść,
gdy
w oczach przewraca się obnażona ziemia
do góry dnem krajobrazu,
niebo strącając w przepaść!*
Jednym słowem i odpowiednim spojrzeniem zrzuciłeś moje niebo w przepaść. Moją stabilność. Moją pewność.
Rozpadłam się, bo się pojawiłeś. I teraz dziwisz się, że uciekam wzrokiem?
Jak cicho
w zatrzaśniętej pięści pochować Zamarłą. *
Teraz tak się czuję. Jakbym była martwa. Nie mogę oddychać. Nie mogę kochać.
Kiedy łza spływa po moim policzku już wszyscy klaszczecie. Tylko Ty wstajesz ze swojego miejsca i odchodzisz bez słowa.
Nie wiem... Nie wiem, co mam myśleć!
____________
*fragmenty Z Tatr, J. Przyboś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)