Chciałabym wiedzieć
ja mam powiedzieć
co siedzi sobie
w mojej głowie
chciałabym czasem
otworzyć ją lekko
uchylić odsłonić
byś w myśli moje
mógł swobodnie zajrzeć
i byś je czytał
czytał aż do skutku
może wtedy nie byłoby
we mnie tego smutku?
Chciałabym żebyś rozumiał
żebym nie tłumaczyć mogła
żebyś był pewny co we mnie
co jest nie tak, źle ze mną
od głębokiego środka
_______________________________________
Skojarzone z: https://www.youtube.com/watch?v=XhNSRdOmG4s
wtorek, 30 grudnia 2014
wtorek, 23 grudnia 2014
Powiedz coś
Ten wiersz to totalna abstrakcja, postała pod wpływem "Say
Something" - soundtracku z filmu "If I stay". Nie odnosić
do mojej osoby w żadnym stopniu.
_____________________________________________________________
Powiedz coś, nim z Ciebie zrezygnuję
Powiedz coś, żeby zatrzymać czas,
który nieubłaganie pcha nas
na krawędź, za którą nic już nie będzie
Powiedz coś, co mnie zatrzyma
Co cofnie czas i chwile milczenia
Powiedz coś, co pozwoli zacząć od nowa
Powiedz, bym z Ciebie nie zrezygnował
Zrób coś, bym nie chciał odpuścić
Zrób coś, bym walczyć o Ciebie miał siły
Nie poddawaj się tak po prostu
Jestem zbyt słaby, by ciągnąć to za nas oboje
Chcę znaleźć motywację w starej Tobie
Chcę by wrócił czas uśmiechu i szczęścia
Ale nie wiem jak czas cofnąć - bo kto wie?
Cisza zaległa. Zbudowała mur między nami.
_____________________________________________________________
Powiedz coś, nim z Ciebie zrezygnuję
Powiedz coś, żeby zatrzymać czas,
który nieubłaganie pcha nas
na krawędź, za którą nic już nie będzie
Powiedz coś, co mnie zatrzyma
Co cofnie czas i chwile milczenia
Powiedz coś, co pozwoli zacząć od nowa
Powiedz, bym z Ciebie nie zrezygnował
Zrób coś, bym nie chciał odpuścić
Zrób coś, bym walczyć o Ciebie miał siły
Nie poddawaj się tak po prostu
Jestem zbyt słaby, by ciągnąć to za nas oboje
Chcę znaleźć motywację w starej Tobie
Chcę by wrócił czas uśmiechu i szczęścia
Ale nie wiem jak czas cofnąć - bo kto wie?
Cisza zaległa. Zbudowała mur między nami.
niedziela, 21 grudnia 2014
Jak ja widzę święta...
Nie ma złota, nie ma srebra
słowa ranią, milczenie kaleczy. Przystrojona jest
katedra; baranki i osły i upity anioł
zwierzęco śpiewają na chwałę...
Ale chwała - komu? po co? - znika razem
z pierwszą gwiazdką. Coraz więcej
nienawiści coraz więcej złości, krzyku - my
niby bliscy - a dalecy wielce. Te uśmiechy są bolesne...
Łza w ukryciu szybko spływa. Boli
od światełek głowa, kark narywa od pieczenia... uśmiech
fałszywy człowiek przywdziewać
musi, opłatek pod stołem się kruszy.
______________
Dawno mnie nie było. Może to dlatego, że jak się jest chociaż trochę szczęśliwszym, to trudniej pisać wiersze.
Tym oto radosnym akcentem życzę Wam wesołych Świąt. Niech będą lepsze niż moje ;)
słowa ranią, milczenie kaleczy. Przystrojona jest
katedra; baranki i osły i upity anioł
zwierzęco śpiewają na chwałę...
Ale chwała - komu? po co? - znika razem
z pierwszą gwiazdką. Coraz więcej
nienawiści coraz więcej złości, krzyku - my
niby bliscy - a dalecy wielce. Te uśmiechy są bolesne...
Łza w ukryciu szybko spływa. Boli
od światełek głowa, kark narywa od pieczenia... uśmiech
fałszywy człowiek przywdziewać
musi, opłatek pod stołem się kruszy.
______________
Dawno mnie nie było. Może to dlatego, że jak się jest chociaż trochę szczęśliwszym, to trudniej pisać wiersze.
Tym oto radosnym akcentem życzę Wam wesołych Świąt. Niech będą lepsze niż moje ;)
sobota, 22 listopada 2014
Niewysłuchana
{muzyka}
Wstrzymuję oddech
Niewysłuchana.
Dławione słowa
przetrawiam sama...
Zapadam się w głąb
uderzeń serca... a
może wcale
nie mam znów serca?
Może ponownie
stoję tu sama,
może znów jestem
nierozumiana?
A może w końcu
powinnam dostrzec,
że moja wina
jest niczym ostrze...?
Że w chwilach takich,
w tych załamania,
odtrącam wszystkich
od oddychania
moim powietrzem?
W koło, kółko, kółeczko
sama znów się kręcę...
Wstrzymuję oddech
Niewysłuchana.
Dławione słowa
przetrawiam sama...
Zapadam się w głąb
uderzeń serca... a
może wcale
nie mam znów serca?
Może ponownie
stoję tu sama,
może znów jestem
nierozumiana?
A może w końcu
powinnam dostrzec,
że moja wina
jest niczym ostrze...?
Że w chwilach takich,
w tych załamania,
odtrącam wszystkich
od oddychania
moim powietrzem?
W koło, kółko, kółeczko
sama znów się kręcę...
sobota, 15 listopada 2014
Nad kubkiem herbaty
Czasem potrzebuję ciszy
Choć rzadko się to zdarza.
Ale w końcu w ciszy
Łatwiej kłamstwa swoje rozpoznawać,
Choć trudniej pokonać...
Idę więc jesienią
Liście, trawy żółkną
albo się czerwienią.
Ptaki śpiewów swoich
Dawno zaprzestały...
Tylko krucze pióra
Tylko śmiechy mew
W uszach zostały,
Duszy życie umilały...
Spokój nie nadchodzi całkiem
Ale... Bez problemów
Byłoby za łatwo.
Byłoby zbyt dobrze...
Choć rzadko się to zdarza.
Ale w końcu w ciszy
Łatwiej kłamstwa swoje rozpoznawać,
Choć trudniej pokonać...
Idę więc jesienią
Liście, trawy żółkną
albo się czerwienią.
Ptaki śpiewów swoich
Dawno zaprzestały...
Tylko krucze pióra
Tylko śmiechy mew
W uszach zostały,
Duszy życie umilały...
Spokój nie nadchodzi całkiem
Ale... Bez problemów
Byłoby za łatwo.
Byłoby zbyt dobrze...
środa, 12 listopada 2014
Przecież wiem
Dedykowane
Zabierz mnie w podróż
Po miejscach wciąż nieznanych
Szlak wybija serce
Będzie więc trudny i rwany
Niestety...
Będzie miał mnóstwo dziur
I zakrętów nie mało
W pewnym miejscu Cię zgubi
By odnaleźć całość
Twojej duszy...
Czasem sam go zmienisz
Czasem mnie pozwolisz
W podróży przez przeszłość
Troszkę Cię wyzwolić
Od bólu.
Ale - przecież wiem -
Co bym nie robiła
Co byś Ty nie robił
Cały czas podobnie
Lżej lub mocniej boli...
Nie myśl tyle!
Nie katuj się wspomnieniami znowu!
Nie zostawaj mocno w tyle...
Słuchaj, co blizny mówią
Ale nie zgub uczuć
Teraźniejszych...
Zabierz mnie w podróż
Po miejscach wciąż nieznanych
Szlak wybija serce
Będzie więc trudny i rwany
Niestety...
Będzie miał mnóstwo dziur
I zakrętów nie mało
W pewnym miejscu Cię zgubi
By odnaleźć całość
Twojej duszy...
Czasem sam go zmienisz
Czasem mnie pozwolisz
W podróży przez przeszłość
Troszkę Cię wyzwolić
Od bólu.
Ale - przecież wiem -
Co bym nie robiła
Co byś Ty nie robił
Cały czas podobnie
Lżej lub mocniej boli...
Nie myśl tyle!
Nie katuj się wspomnieniami znowu!
Nie zostawaj mocno w tyle...
Słuchaj, co blizny mówią
Ale nie zgub uczuć
Teraźniejszych...
środa, 5 listopada 2014
Porażona
{muzyka}
dedykowane
Rozkładam ramiona i frunę
Choć pode mną nieznana przepaść
Może i z miłości umrę...
Ale mam zamiar na tę śmierć czekać.
Gdy już się angażuje
Gdy serce kogoś upatrzy
Czy to źle czy dobrze - nie wiem
Ciężko to we mnie zatrzeć.
Ale gdy patrzę w oczy
zielone jak igły sosny
czasem przypomnę sobie
że czas żądania rości
Że może powinnam być inna
W końcu (podobno!) niewinna
A takie rzeczy mi w głowie
A takie myśli odganiam...
Ale co ja poradzę
że bliskość Twoja poraża?
Wtedy nie myślę racjonalnie
O ile w ogóle mi się to zdarza...
dedykowane
Rozkładam ramiona i frunę
Choć pode mną nieznana przepaść
Może i z miłości umrę...
Ale mam zamiar na tę śmierć czekać.
Gdy już się angażuje
Gdy serce kogoś upatrzy
Czy to źle czy dobrze - nie wiem
Ciężko to we mnie zatrzeć.
Ale gdy patrzę w oczy
zielone jak igły sosny
czasem przypomnę sobie
że czas żądania rości
Że może powinnam być inna
W końcu (podobno!) niewinna
A takie rzeczy mi w głowie
A takie myśli odganiam...
Ale co ja poradzę
że bliskość Twoja poraża?
Wtedy nie myślę racjonalnie
O ile w ogóle mi się to zdarza...
piątek, 31 października 2014
Ma siły
{muzyka}
Jakbym nie chciała
Jakbym się nie starała
Cały czas we mnie jest to
od czego uciekać miałam
Czai się chytrze
Czeka na moment
Łapie w objęcia
Czeka aż spłonę
Roztrzaskuje kraty
szklane oczy zabiera
pesymistyczny wędrowiec
i demon cierpienia
odpierać optymizm ma siły
I nie chcę sięprzyznać
że, choć uszczęśliwiona,
jestem niebezpiecznie
krawędzi zbliżona
Jakbym nie chciała
Jakbym się nie starała
Cały czas we mnie jest to
od czego uciekać miałam
Czai się chytrze
Czeka na moment
Łapie w objęcia
Czeka aż spłonę
Roztrzaskuje kraty
szklane oczy zabiera
pesymistyczny wędrowiec
i demon cierpienia
odpierać optymizm ma siły
I nie chcę sięprzyznać
że, choć uszczęśliwiona,
jestem niebezpiecznie
krawędzi zbliżona
wtorek, 28 października 2014
Zakręcona
dedykowane
Łapię się na myślach
które nie są dobre
zwłaszcza że to przecież
dopiero początek...
Ale gdy Cię widzę
gdy dotykam twarzy
zieleń oczu chłonę
pełna jestem marzeń
Zwariowana i szalona
sam tak o mnie mówisz
moja głowa zakręcona
do rozsądku nie przemówisz
W takich chwilach jestem
pełna optymizmu
a ramiona Twoje
bronią mnie od
mego pesymizmu...
Łapię się na myślach
które nie są dobre
zwłaszcza że to przecież
dopiero początek...
Ale gdy Cię widzę
gdy dotykam twarzy
zieleń oczu chłonę
pełna jestem marzeń
Zwariowana i szalona
sam tak o mnie mówisz
moja głowa zakręcona
do rozsądku nie przemówisz
W takich chwilach jestem
pełna optymizmu
a ramiona Twoje
bronią mnie od
mego pesymizmu...
niedziela, 26 października 2014
Ostateczna...
Przychodzę z otwartym sercem
Przychodzę pełna niepewności
Otwieram stare rany
by pokonać pęta nieufności
Przychodzę - ot tak - gwałtownie
mimo że jestem już jakiś czas obecna
Określ mnie: niepokorna
naiwna, głupia, ostateczna
Otwieram ramiona szeroko
Odsłaniam bezbronne serce
a ty - może i nieświadomie -
Przebijasz je co chwila sztyletem
Jak mam uwierzyć?
Jak mam być pewną?
Jak chcesz mnie przekonać
że my - to z dwójki nie tylko jedno?
Przychodzę pełna niepewności
Otwieram stare rany
by pokonać pęta nieufności
Przychodzę - ot tak - gwałtownie
mimo że jestem już jakiś czas obecna
Określ mnie: niepokorna
naiwna, głupia, ostateczna
Otwieram ramiona szeroko
Odsłaniam bezbronne serce
a ty - może i nieświadomie -
Przebijasz je co chwila sztyletem
Jak mam uwierzyć?
Jak mam być pewną?
Jak chcesz mnie przekonać
że my - to z dwójki nie tylko jedno?
piątek, 24 października 2014
Krótka refleksja o sobie
[inspiracja]
Ciągle jestem zbyt daleko
ciągle szukam wiatru
Ciągle kocham wiernie
Znów...oszukuję serce.
Biegiem przemierzam świat
Mijam małe chwile
Mijam stacje i perony
Nie umiem się zatrzymać...
Odpoczynek jest abstrakcją
Przywiązanie nie ma bytu
Tylko pod wiatr pędzić trudno
Łatwiej biec z prądem, bez krzyku
Wszystko ciągnie w dół
Trzymać chce mnie w ramach
Nie pozwala na swobodę
W zwyczajowej normalności chce zamykać
Ale - stop - nie dla mnie zwykłość
Nie dam sobie tej swobody
By do tłumu się wpasować...
Świr jest świrem - mam powody.
_______________
Pisane 16 października około godziny 10:15 rano.
Ciągle jestem zbyt daleko
ciągle szukam wiatru
Ciągle kocham wiernie
Znów...oszukuję serce.
Biegiem przemierzam świat
Mijam małe chwile
Mijam stacje i perony
Nie umiem się zatrzymać...
Odpoczynek jest abstrakcją
Przywiązanie nie ma bytu
Tylko pod wiatr pędzić trudno
Łatwiej biec z prądem, bez krzyku
Wszystko ciągnie w dół
Trzymać chce mnie w ramach
Nie pozwala na swobodę
W zwyczajowej normalności chce zamykać
Ale - stop - nie dla mnie zwykłość
Nie dam sobie tej swobody
By do tłumu się wpasować...
Świr jest świrem - mam powody.
_______________
Pisane 16 października około godziny 10:15 rano.
czwartek, 23 października 2014
Marzenie liścia o nieśmiertelności
Liście powoli
opadały z drzew już od jakiegoś czasu, ale tego dnia pierwszy raz w tym roku
spadł rzęsisty, ulewny wręcz deszcz, typowy dla jesieni: szary, smutny deszcz.
Liście – osłabione już chłodem i zmarniałe – nie miały siły się bronić i szybko
poopadały. Na wielkim klonie przed oknem zostało ich tylko kilka, a smagający
je, uszczypliwy, niespodziewanie złośliwy wiatr strząsał cierpliwie jeden po
drugim, aż został tylko jeden… najsilniejszy. Żółty i już pomarszczony, tak
mocno przywarł do gałęzi, tak mocno ją objął, tak bardzo przywarł do niej
małymi korzonkami, tak wytrwale bronił się przed śmiercią, że wiatr w końcu machnął
ręką, by po chwili ustać i hulać na innym gruncie – mniej zmotywowanym do
życia, mniej pewnym sukcesu, by później wrócić… żeby chęć życia nie była taka
duża – chociaż, kwestią sporną jest, jakie to było życie – pożółkłe,
pomarszczone, głodne…
Wygrał. Przetrwał
wiatr, przetrwał deszcz, przetrwał słońce, ciepło, chłód. Powinien być
szczęśliwy – osiągnął swój cel. Ale przecież… przecież został sam – zupełnie sam
z uśpionym drzewem. Nie miał z kim porozmawiać, nie miał do kogo się odwrócić,
do kogo się uśmiechnąć, nikt nie odzywał się do niego. Ptaki co prawda czasem
przelatywały obok niego, ale nie zatrzymały się, żeby choć przez chwilę z nim
porozmawiać, wymienić kilka słów czy zdań, albo chociaż przez chwilę
posiedzieć, żeby nie czuć się tak osamotnionym…
Obserwował jak
z góry jak jego siostry, bracia, jak jego przyjaciele i znajomi, jak inne
liście, z którymi śmiał się i bawił wiosną; z którymi dyskutował latem, z
którymi snuł marzenia o nieśmiertelności; z którymi usychał powoli we wrześniu,
przybierając ciepłe kolory. Wszyscy śmieli marzyć o wieczności niczym
nieokreślonej, o ciągłości, o nieśmiertelności… o nieoderwaniu się od kory, o
walce o poglądy, o przeżycie i zostanie zapamiętanym. Ale tylko on naprawdę,
zupełnie serio był wystarczająco zdeterminowany. Tylko on tak naprawdę bał się
zapomnienia tak bardzo, że już latem zaczął przygotowywać się do walki z
okrutnym przeciwnikiem – wiatrem. I był pewien, że nie polegnie.
Ale czy
zostanie samemu, zupełnie samemu mógł nazywać zwycięstwem?
Zobaczył rude
loki chwilkę przed tym, jak złapała go w palce. Bez wysiłku oderwała go od drzewa, od matki, odciągnęła go od kory, od
oparcia i zwinęła go zwinnie, lekko, bez wysiłku w piękną, jesienną różę.
Kolorową i majestatyczną – zupełnie jak jego wiosenny pierwowzór, następnie wsunęła
go w potężny bukiet w wazonie i musiał tam stać – i stał, i stał, i stał.
środa, 22 października 2014
Znowu się gubię...
zgubiłam się pośród uczuć
zaprzedałam duszę wątpliwościom
niepewność należy gorącą kuć
Moja wystygła w mnogości spojrzeń
ostrych
złapałam się na rozdwojonych
myślach z których maski podpowiadać
miały lecz - bezsprzecznie -
sprzecznością w głowie mi namieszały
mocno
z jednej strony - ja optymistka
ja pewna ja gorąca
z drugiej - ja pełna obaw
ja zimna jak lody Alaski -
pesymistka
dlaczego dlaczego nie umiem
po prostu żyć - w potrzasku siedzę
po co po cholerę
zadręczam się czymś w co nie
mam prawa wierzyć
złapałam się na braku oddechu
złapałam się na jego ciszy
złamałam swoją pewność
zatraciłam się, zniknęłam pod powierzchnią
ostatnich serca uderzeń
zaprzedałam duszę wątpliwościom
niepewność należy gorącą kuć
Moja wystygła w mnogości spojrzeń
ostrych
złapałam się na rozdwojonych
myślach z których maski podpowiadać
miały lecz - bezsprzecznie -
sprzecznością w głowie mi namieszały
mocno
z jednej strony - ja optymistka
ja pewna ja gorąca
z drugiej - ja pełna obaw
ja zimna jak lody Alaski -
pesymistka
dlaczego dlaczego nie umiem
po prostu żyć - w potrzasku siedzę
po co po cholerę
zadręczam się czymś w co nie
mam prawa wierzyć
złapałam się na braku oddechu
złapałam się na jego ciszy
złamałam swoją pewność
zatraciłam się, zniknęłam pod powierzchnią
ostatnich serca uderzeń
wtorek, 21 października 2014
Hamlet
Zupełnie nie rozumiała, jakim cudem jeszcze żyje.
Przecież powinna była zginąć, umrzeć w momencie uderzenia w głowę, po prostu
zniknąć. Zostawić ich wszystkich, zostawić rodzinę - mamę, z którą nie zdążyła
się pogodzić po kłótni o jakąś głupotę, młodszym bratem, któremu dopiero
planowała kupić prezent na zbliżające się urodziny... No i musiałaby zostawić
też jego - jedyną i naprawdę szczerą miłość w jej życiu, osobę, której była tak
bardzo pewna, której tak strasznie ufała, że nie była w stanie wyobrazić sobie,
jak do cholery ma go zostawić samego...
Uderzenie w głowę było potężne, a perspektywa śmierci pod
kopytami rozszalałego z bólu zwierzęcia smutna. Kochała Jaskiera, karego
ogiera, którego - już od lat nieżyjący dziadek - kupił jej na 8 urodziny, ale
tego dnia postanowiła pomóc koleżance - a może już przyjaciółce? - okiełznać
jej nowego konia.
Hamlet był piękny. Całkiem białe umaszczenie w harmonii
komponowało się z blond grzywą, długą, jak na roczniaka. Ciemne ślepia
wpatrywały się w oczy ludzi z pewnego rodzaju wyzwaniem, jednak wydawały się
takie mądre, takie wrażliwe, gdy do niego podchodziła, gdy dotykała
niespiesznie jego parskającego, czarnego nosa. Lubiła się nim zajmować, ba!,
chętnie przychodziła do niego tak samo często, jak i do Jaskiera, jednak
starszy koń nie traktował tego jak zdradę, co mogło się przecież zdarzyć, ale
raczej jak swojego rodzaju wolontariat. Zupełnie jakby Jaskier był poważanym
profesorem, a młody Hamlet zaledwie niesfornym uczniakiem. Przy niej jednak zachowywał
się nienagannie, stał nieruchomo, gdy go dotykała, nastawiał ciężki łeb, gdy
chciał, żeby go głaskała. Oporządzać dawał się tylko jej i jej chłopakowi.
Przyjaciółka zazdrościła. Ale głosiła teorię, że to nie człowiek wybiera sobie
konia, tylko te mądre zwierzę wie, kto jest dla niego najodpowiedniejszy. A
Hamlet i tak nie chciał dać się osiodłać.
Tego dnia przyszedł przymrozek, a Jaskier po ostatniej
eskapadzie w wyższe partie skalistego pagórka, na który uwielbiali się wspinać,
by z polany na górze obserwować płynący w dole wartki strumień, nadal miał
problem ze skaleczoną nogą. Przychodziła do niego codziennie i sprawdzała, jak
jej zwierzęcy przyjaciel się ma i czy może jakoś jeszcze mu pomóc, ale Jaskier
był już wiekowy. Rana nie chciała goić się na nim tak szybko, jak powinna i
potrzebował zdecydowanie więcej czasu na regenerację niż młode ogiery.
Przyjaciółkę spotkała, gdy wchodziła ze stajni. Ta szła
cała umazana piaskiem, który z pewnością był efektem kolejnego upadku z
grzbietu Hamleta, więc zapytała, czy nie potrzebuje pomocy. Miała jeszcze dużo
czasu, bo jej chłopak wyjechał na zjazd fanów jakiegoś zespołu, którego nawet
nazwy nie była w stanie spamiętać, więc nie śpieszyła się z powrotem do domu.
Trawa chrzęszczała nieprzyjemnie, kiedy szły w stronę
zagrody dla ogierów, nad padokiem dopiero budziło się życie. Na czerwono
wstające słońce powoli wychylało się znad horyzontu i oślepiało każdego
śmiałka, który odważył się spojrzeć na nie bez ostrzeżenia. Zalane czerwienią
niebo układało się w niesamowite wzory z chmur, równie pięknie ubarwionych
kolorowym światłem. Twarze dziewczyn lekko szczypał mróz, a na oknach stajni
wymalował piękne wzory, malowidła, których nie powstydziłby się nawet
największy artysta. Ptaki powoli budziły się ze snu, z oburzeniem zastanawiając
się, czemu poczciwy starzec z wielką białą brodą przybył tak wcześnie tej
jesieni. Buńczucznie wstrząsały skrzydłami i ostentacyjnie czyściły piórka, od
czasu do czasu klapiąc gniewnie dzióbkami.
Podeszły do Hamleta, a ona szybko przeskoczyła ogrodzenie
i przywitała się z parskającym z zadowoleniem koniem. Słyszała, jak
właścicielka zwierzaka prycha ze złością. Nie chciała być powodem zazdrości
kogokolwiek. Ale nie mogła nic na to poradzić. Hamlet po prostu wolał ją i
koniec kwestii.
- Wszyscy wolą Ciebie - warknęła stojąca przy ogrodzeniu
dziewczyna i rzuciła w stronę konia małym batem, jakiego większość jeźdźców
nigdy nie używała.
Niczego nieświadome zwierzę nie uniknęło ciosu, dość
przypadkowo ale precyzyjnie wycelowanego w łeb ogiera. Nie wiedziało, że oczy
należy chronić.
- Co ty zrobiłaś... - zdążyła tylko powiedzieć
odważniejsza jokejka i wtedy nastąpiło uderzenie.
Teraz leżała na trawie, a wokół niej pochylało się całe
mnóstwo ludzi, z których niewielu kojarzyła. Co dziwne - nie było jej zimno od
ziemi, na której leżała, a słońce wcale nie świeciło jak przed chwilą.
Zastanawiała się tylko jakim cudem jednak oddycha, nie bolała jej głowa. W
ogóle nie czuła bólu, mimo że na pewno straciła przytomność i jeszcze rąbnęła o
ziemię.
Jakim cudem oszalały z bólu roczniak nie stratował jej,
skoro upadła tak blisko niego?
- Nie leń się tak, dziecko. Masz przed sobą długą drogę.
Spojrzała na właściciela głosu, który przed chwilą
wydawał jej się tylko jedną z wielu nieznanych twarzy.
- Dziadek?
- Wstawaj, kochanie. Do nieba jeszcze daleka droga.
_____________________
Niesprawdzane (!) efekty bezsenności. Kiedyś sprawdzę :P.
niedziela, 19 października 2014
Odsłona XV
Siedziałam na deskach sceny, które trochę się już okurzyły i, kiedy w końcu wróciłam tu po kilku miesiącach nieobecności, gdy w końcu udało mi się otworzyć te pieprzone drzwi, które natychmiast kazałam wymienić, tumany kurzu wzbiły się w powietrze. Teraz osiadały na mnie, brudząc i tak nie najczystsze, czarne spodnie. Dziwiłam się tylko, że nie kicham. Ale alergia ostatnio miała dziwne przyzwyczajenia.
Nagle - łup! - drzwi na salę główną rąbnęły dość potężnie o ścianę, posypał się tynk, co chyba nie bardzo mnie zdenerwowało, bo siedziałam i machałam nogami, zastanawiając się, czy świat jest taki okrutny, czy to ja mam wyjątkowego pecha, jeśli o sferę uczuciową chodzi.
- Chodź, musisz mi pomóc!
Moja młodsza siostra jakoś nigdy nie owijała w bawełenkę. Bo w sumie i po co?
- Ale mi się nie chce - odpowiadam, naprawdę chcąc zostać samemu. Teatr był taki piękny i przerażający jednocześnie, gdy nikogo w nim nie było. Za każdym rogiem kryły się cienie, które mogły ukryć, ale też coś, co mogło przerażać, zatrważać, przypominać, że gdzieś tam na zewnątrz istnieją potwory - takie w ludzkiej skórze - a jeśli ich nie spotkamy, to ktoś się postara, żebyśmy odkryli te, które w nas drzemią, które - póki nie karmione - nie robią krzywdy, ale gdy pierwszy raz poczują swąd krwi, już nigdy nie dadzą człowiekowi spokoju.
- No proszę! Sama nie dam rady.
No to wstaję. Bo co zrobić?
I idę, dając się poprowadzić, chociaż zazwyczaj nie idę w ciemno.
Wychodzimy za róg budynku, wiatr smaga mi odkryte ramiona, bo nie zdążyłam się ubrać, już mam zapytać o co chodzi, kiedy... widzę jego. Stoi tam, oparty o mur, w czarnych - jak zawsze - ciuchach i z czerwoną chustką przy spodniach.
Staję jak wryta. Po odwołaniu żużlowych zawodów, pewna byłam, że w najbliższym czasie go nie spotkam. Ale stoi tu. Mam ochotę odwrócić się i uciec.
Siostra jest wyraźnie z siebie zadowolona, a mnie zżera strach. Pali mój żołądek, mocno podchodzi do gardła, zajmuje płuca, aż w końcu wraz z powietrzem biegnie do serca, które wyrywa się do tej czarnej postaci, a z drugiej chce się schować przed bólem, jaki jego widok powoduje.
- Chcesz mi coś powiedzieć?
Wzruszam ramionami i mówię, że ciężko powiedzieć, a później... później samo jakoś wychodzi. I jest dobrze. Lepiej niż dobrze. Żeby tylko trwało...
Anioły Stróże
Inspiracja: https://www.youtube.com/watch?v=b7iiAMB-vv4
Anioły Stróże
bezskrzydłe dusze
pełne miłości
do ludzi
Roztargnione
czasem zapomną
do Kogo
przynależą
czasem przyfruną
na Niebieskich Łabędziach
innym razem
ich drogą będzie tęcza
Anioły Stróże
człowieczą postać
przybierać będą
pilnować będą
Anioły Stróże
bezskrzydłe dusze
pełne miłości
do ludzi
Roztargnione
czasem zapomną
do Kogo
przynależą
czasem przyfruną
na Niebieskich Łabędziach
innym razem
ich drogą będzie tęcza
Anioły Stróże
człowieczą postać
przybierać będą
pilnować będą
sobota, 18 października 2014
One-shot - Samochody
Samochody
Szum
samochodu, sunącego lekko po asfalcie, nie był czymś, co mogłoby być w
jakimkolwiek stopniu denerwujące, jednak jego wyraźnie drażnił. Był głośniejszy
niż zazwyczaj, bo za oknem padało. Ciężkie, szare krople deszczu otłukiwały się
o parapet, waliły niemiłosiernie o jedną z szyb, a druga- odchylona – pozwalała
niektórym wpaść do wnętrza małego, słabo oświetlonego pokoju, rosząc mu skórę
przedramienia. Chłód, jaki z nimi leciał, sprawiał, że małe, ciemne włoski
stawały mu dęba, zupełnie tak jak wtedy, gdy go dotykała. Ale ten chłód nie był
przyjemny, a mimo to nie zamykał okna. Dużo gorszy był chłód w miejscu
najważniejszych narządów – płuc, wątroby, serduszka. Wolał więc nie zamykać
okna, mimo że chłód, woda i szum samochodów naprawdę bardzo, bardzo go
denerwowały.
Siedział na
parapecie, oparty plecami o otwarte okno. Z ramy odpadała – kiedyś biała –
farba, którą skubał czasem w roztargnieniu, aż pod paznokciem poczuł małe
drzazgi, mocno przywracające go do rzeczywistości. Zawsze mówiła, że tak to
jest – jak za szybko i nieostrożnie chcesz się dostać do czyjegoś wnętrza, to
jedynym, co możesz osiągnąć, jest pokaleczenie siebie i tej osoby, do której
chcesz dotrzeć. Ale teraz nie ruszał farby. Siedział z założonymi rękoma,
zaciskał pięści – na tyle mocno, że knykcie miał bledsze, a paznokcie lekko
wbijały mu się we wnętrze dłoni. Jednak tylko na tyle, żeby nie przeszkadzało
mu to w pogrążaniu się w… refleksjach – nazwijmy tak te myśli, które krążyły mu
po głowie i obtłukiwały mu się po czaszce, wbijając się boleśnie w jego osobę.
Czasem tylko, jak zbyt mocno odpływał w enigmatyczne, bolesne problemy, wbijał
paznokcie mocniej i skupiał myśli na bólu, który – znikając – zmuszał go do
myślenia o tym, nad czym ostatnio musiał w końcu pomyśleć, poradzić sobie z
tym, popłynąć w końcu na fali poczucia winy i pustki.
Ale teraz ból
nie pomagał mu się skupić, bo tak strasznie, strasznie denerwowały go te
przeklęte samochody!
Aż
parsknął gniewnie. Ale nie wstał i nie zamknął okna, bo ona zawsze mówiła, że
powinno być cały czas otwarte dla zagubionych dusz, dla wróżek i Piotrusia
Pana. Zazwyczaj to właśnie tutaj siedzieli, gdy przychodziła – dotykał wtedy
jej włosów, miał ją blisko, a ona siedziała z gitarą i śpiewała. Zazwyczaj
wtedy czuł się najszczęśliwszy, najlepiej mu się tu zawsze myślało, najłatwiej
zapominał o tym, że nie rozumie jej czasem. Tu, gdzie pół metra miał do grubej
gałęzi starej gruszy, na którą zawsze latem wchodzili i słuchali śpiewu ptaków,
cykania świerszczy i szumu wiatru, szepczącego cichutko historie o ludziach, o
zwierzętach, o elfach i wróżkach, o duchach i morskich potworach, o zagubionych
chłopcach i Nibylandii, o wszystkim, o snach, o rzeczach, które nawet jej się
nie śniły, dla znudzonej driady, która tak długo zamknięta w starej korze
drzewa, stawała się powoli jego prywatną duszą.
Czarna bluza
opinała mu pierś dość ciasno, chociaż nie był jakoś specjalnie umięśniony. Nie,
to nie znaczy, że był chuderlakiem w okularach o wyglądzie kujonka, skąd.
Podwinięte rękawy miały się na czym utrzymać, ale nigdy nie dbał o to w jakiś szczególnie
maniakalny sposób. Siłownia nie była jego udziałem. Po prostu trochę zmężniał,
gdy skończył liceum. Taka natura.
Spod niej
wystawał srebrny łańcuszek, a raczej jego niewielki fragment, na którym –
zazwyczaj niewidoczny dla oczu innych – zwisał lekko ciężki krzyżyk, który
dostał w prezencie jeszcze długo przed swoim bierzmowaniem. Był dla niego ważny.
Ale kto mu go dał, ani co przy tym powiedział – już nie był w stanie sobie
przypomnieć. Wiedział tylko, że nie może go zdjąć. Zdjął go raz. I to się
skończyło…
Strząsnął gniewnie
z ręki osadzone gęsto na krótkich włoskach przedramienia krople i chwycił w
dłonie pierwszą rzecz, która wpadła mu w ręce. Już miał t od siebie odrzucić,
roztrzaskać, rozwalić, wyzwolić się od palącego gniewu, wyrzucić to przez okno
i patrzeć jak spada i rozbija się o ziemię, by zapomnieć… Ale gitarę? JEJ
GITARĘ?!
Przecież nie
mógł… Przecież należała do niej. Była jedną z niewielu pamiątek, które mu po niej zostały. Jak mógł aż tak bardzo
dać się wyprowadzić z równowagi, żeby gotowym być pozbyć się w tak okrutny
sposób jednego z ostatnich śladów jej istnienia? Przedmiotu, który kochała?
Nie wiedział.
Wstał i
zamknął okno. Narzucił na siebie skórzaną kurtkę, wziął w ręce mały bukiecik
niebieskich kwiatów, których nie znał nazwy, a które jakiś czas temu
przygotowała jego mama i wyszedł. Nie miał daleko. Zresztą, od chwili jej
śmierci nie wsiadł już do samochodu. Wtedy też padało. A samochody szumiały
niemiłosiernie.
środa, 15 października 2014
Odsłona XIV
Ciężkie klucze z brzdękiem upadły na podłogę, gdy próbowałam otworzyć zamek od drzwi teatru. Zamknęłam je jakiś czas temu i nie przychodziłam, bo działo się zbyt wiele, a zarazem zbyt mało, żeby odgrywać swoją rolę. Zresztą, moja depresja też rzadziej się odzywała, a panna Ś. nie zaglądała mi tak często w oczy.
Jestem wariatem.
Nie schyliłam się po klucze, tylko oparłam się o wrota i, dysząc ciężko w asyście przyjaciółki - Astmy - zjechałam po nich, siadając na mokrym asfalcie. Polska, "złota" jesień właśnie miała definitywny koniec i całe szczęście. Słońce, ciepło i czerwień były dla mnie tak bardzo nie na miejscu.
Pierwsze łzy popłynęły, gdy klucze wpiły mi się boleśnie w udo. Kolejne, gdy stwierdziłam, że to przeszkadza tylko mojemu udu. A cała reszta znów czerpie przyjemność z bólu.
Kolejne, jak zobaczyłam go na końcu ulicy.
A jeszcze następne, gdy podszedł i przyklęknął przede mną.
- Pomogę ci.
Przecież nie możesz mi pomóc. Jesteś tylko powodem tej bezsilności, tych łez, tego strachu przed nieznanym. Jesteś tylko powodem pragnienia zatopienia się w bólu, zatracenia się w cierpieniu, marzenia o śmierci. Jesteś tylko powodem pustki w miejscu serduszka, które broniło się dzielnie przez ponad 20 lat, by przy Tobie paść i już nie powstać.
Jesteś tylko każdym moim snem, senną marą w tęczowo rysowanej rzeczywistości, jesteś tylko odpowiedzią na pytanie, jesteś powietrzem, a astmatyczne płuca tak bardzo potrzebują powietrza.
Jesteś tylko niezadanym pytaniem, które nie ma pozytywnej odpowiedzi, tylko ciszą wśród muzyki, bez której nie byłoby piękna. Jesteś pauzą w moim oddechu i chwilowo też jesteś oddechem.
Jesteś ostatnią osobą, którą powinnam się zainteresować.
Jesteś ważny. A ja bezwartościowa.
W blasku pobliskiej latarni Twoje oczy nabrały dziwnej, trupiej barwy - zupełnie, jakby zieleń uciekała z nich razem z latem. Ale uśmiechały się do mnie, zapewne ostatni już raz.
Graj, Kinga, przy nim musisz grać.
Przy nim muszę grać. Przy nim muszę grać! PRZY NIM MUSZĘ GRAĆ!
Słowa same z ust spływają
W końcu szczere - nie kłamają.
Ból rozdziera mi serduszko, wyrywam je sobie z piersi, żeby tak okropnie nie bolało. Patrzę na nie - jeszcze bije - wbijam nóż, by nie cierpiało.
Ciskam w kąt.
A dziura zionie.
Moknę mocno, Ty się wahasz, jesteś do mnie taki podobny, a zarazem tak okropnie różny. Też się boisz. Też Cię boli.
- Po prostu pomóż mi otworzyć te cholerne drzwi.
_________________________
Zakochana. W życiu bym nie pomyślała, że to o sobie powiem. Dziwnie to nawet brzmi. I nie ma legendarnych motyli w brzuchu... chyba jednak zżarł je kwas żołądkowy, u mnie wszystko jest możliwe. Albo to były nietoperze! I teraz wgryzają się w pozostałości mojego serca.
Ciekawe, że "zakochana" rymuje się z "rana".
Proza z założeniem poetycka, zdaje się przestała być moją mocną stroną.
Jestem wariatem.
Nie schyliłam się po klucze, tylko oparłam się o wrota i, dysząc ciężko w asyście przyjaciółki - Astmy - zjechałam po nich, siadając na mokrym asfalcie. Polska, "złota" jesień właśnie miała definitywny koniec i całe szczęście. Słońce, ciepło i czerwień były dla mnie tak bardzo nie na miejscu.
Pierwsze łzy popłynęły, gdy klucze wpiły mi się boleśnie w udo. Kolejne, gdy stwierdziłam, że to przeszkadza tylko mojemu udu. A cała reszta znów czerpie przyjemność z bólu.
Kolejne, jak zobaczyłam go na końcu ulicy.
A jeszcze następne, gdy podszedł i przyklęknął przede mną.
- Pomogę ci.
Przecież nie możesz mi pomóc. Jesteś tylko powodem tej bezsilności, tych łez, tego strachu przed nieznanym. Jesteś tylko powodem pragnienia zatopienia się w bólu, zatracenia się w cierpieniu, marzenia o śmierci. Jesteś tylko powodem pustki w miejscu serduszka, które broniło się dzielnie przez ponad 20 lat, by przy Tobie paść i już nie powstać.
Jesteś tylko każdym moim snem, senną marą w tęczowo rysowanej rzeczywistości, jesteś tylko odpowiedzią na pytanie, jesteś powietrzem, a astmatyczne płuca tak bardzo potrzebują powietrza.
Jesteś tylko niezadanym pytaniem, które nie ma pozytywnej odpowiedzi, tylko ciszą wśród muzyki, bez której nie byłoby piękna. Jesteś pauzą w moim oddechu i chwilowo też jesteś oddechem.
Jesteś ostatnią osobą, którą powinnam się zainteresować.
Jesteś ważny. A ja bezwartościowa.
W blasku pobliskiej latarni Twoje oczy nabrały dziwnej, trupiej barwy - zupełnie, jakby zieleń uciekała z nich razem z latem. Ale uśmiechały się do mnie, zapewne ostatni już raz.
Graj, Kinga, przy nim musisz grać.
Przy nim muszę grać. Przy nim muszę grać! PRZY NIM MUSZĘ GRAĆ!
Słowa same z ust spływają
W końcu szczere - nie kłamają.
Ból rozdziera mi serduszko, wyrywam je sobie z piersi, żeby tak okropnie nie bolało. Patrzę na nie - jeszcze bije - wbijam nóż, by nie cierpiało.
Ciskam w kąt.
A dziura zionie.
Moknę mocno, Ty się wahasz, jesteś do mnie taki podobny, a zarazem tak okropnie różny. Też się boisz. Też Cię boli.
- Po prostu pomóż mi otworzyć te cholerne drzwi.
_________________________
Zakochana. W życiu bym nie pomyślała, że to o sobie powiem. Dziwnie to nawet brzmi. I nie ma legendarnych motyli w brzuchu... chyba jednak zżarł je kwas żołądkowy, u mnie wszystko jest możliwe. Albo to były nietoperze! I teraz wgryzają się w pozostałości mojego serca.
Ciekawe, że "zakochana" rymuje się z "rana".
Proza z założeniem poetycka, zdaje się przestała być moją mocną stroną.
piątek, 10 października 2014
Z okna widziane
Migocą jak gwiazdy
I też w środku nocy
Łakome na świadków
Głuche, za grosz
pokory nie mają...
Świecą się zawsze,
Mimo, że śpi ktoś
że mary swe senne
przedkłada nad to,
co tak chętnie dają....
I właśnie tej nocy
gdy płaczę bez łez,
gdy zmęczył mnie świat
Księżyc zły też
wspierał je pełnią...
A rano one wcale
tak łatwo nie zbledną...
I też w środku nocy
Łakome na świadków
Głuche, za grosz
pokory nie mają...
Świecą się zawsze,
Mimo, że śpi ktoś
że mary swe senne
przedkłada nad to,
co tak chętnie dają....
I właśnie tej nocy
gdy płaczę bez łez,
gdy zmęczył mnie świat
Księżyc zły też
wspierał je pełnią...
A rano one wcale
tak łatwo nie zbledną...
poniedziałek, 22 września 2014
Co bym chciała, a co i tak będzie...
Chciałbym się rozpaść
pod czyimś spojrzeniem
chciałabym się rozstać
z samotności drżeniem
chciałabym odnaleźć
kogoś kto zrozumie
moje złe spojrzenie
moje roztrzęsienie
moje zdziwaczenie
Zamykam oczy na ludzi
Otwieram się w samotności
ramionach
pod czyimś spojrzeniem
chciałabym się rozstać
z samotności drżeniem
chciałabym odnaleźć
kogoś kto zrozumie
moje złe spojrzenie
moje roztrzęsienie
moje zdziwaczenie
Zamykam oczy na ludzi
Otwieram się w samotności
ramionach
piątek, 19 września 2014
Milczmy
muzyka: Craig Worries - Marcelo Zarvos
umilknę
gdy o uczucia mnie zapytasz
umilknę
gdy słuchać będziesz chciał i
się zachwycać
umilknę
gdy wydam się sobie zbyt śmiała
umilknę
bo jestem dla świata taka mała
Ty złap mnie
gdy w milczeniu będę spadać
Ty ochroń
gdy w milczeniu będę się rozpadać
Ty przyjdź tu
gdy samotne łzy w milczeniu spłyną
Ty bądź bo
bez ciebie jestem tylko zwykłą dziewczyną
gdy o uczucia mnie zapytasz
umilknę
gdy słuchać będziesz chciał i
się zachwycać
umilknę
gdy wydam się sobie zbyt śmiała
umilknę
bo jestem dla świata taka mała
Ty złap mnie
gdy w milczeniu będę spadać
Ty ochroń
gdy w milczeniu będę się rozpadać
Ty przyjdź tu
gdy samotne łzy w milczeniu spłyną
Ty bądź bo
bez ciebie jestem tylko zwykłą dziewczyną
czwartek, 28 sierpnia 2014
*** (wstają ze słońcem...)
[muzyka]
Wstają ze słońcem
I pną się z nim w niebo
Nie potrzebują do tego niczego
Niezależne i wolne od wszystkiego...
Na pograniczu światów,
Kołyszą się tak spokojnie
Przyjaciele i wrogowie wiatru
Rozśpiewane, skromne i pokorne...
Są małym cudem
wśród niebiańskich stworzeń
Są czymś zwyczajnym
niezauważalnym na drodze
I - tylko proszę - zatrzymaj się czasem
spójrz w niebo i odnajdź tę chwilę
gdy z drzewa się zrywają
Kryjąc wolną duszę wśród piór
wśród wielkich skrzydeł
powietrze lekko rozrywając.
Wstają ze słońcem
I pną się z nim w niebo
Nie potrzebują do tego niczego
Niezależne i wolne od wszystkiego...
Na pograniczu światów,
Kołyszą się tak spokojnie
Przyjaciele i wrogowie wiatru
Rozśpiewane, skromne i pokorne...
Są małym cudem
wśród niebiańskich stworzeń
Są czymś zwyczajnym
niezauważalnym na drodze
I - tylko proszę - zatrzymaj się czasem
spójrz w niebo i odnajdź tę chwilę
gdy z drzewa się zrywają
Kryjąc wolną duszę wśród piór
wśród wielkich skrzydeł
powietrze lekko rozrywając.
sobota, 23 sierpnia 2014
Pomóż mi...
{muzyka}
Złap mnie za rękę
bo stoję tu w ciemności
zagubiona, zaćpana w ilości
nieprzychylnych spojrzeń
Podaj mi ręce
złap mnie czym prędzej
bo ciemność jest wrogiem
przeraża w swej potędze
Ogarnia mnie łatwo
Na duszę się czai
podkłada mi kłody
Niepewność utrwalać może
Zabija.
Ciągnie
Mnie
W dół
Podaj mi ręce
w kółko znów się kręcę
uczucia w nadmiarze
depresję dają w darze...
Złap mnie za rękę
bo stoję tu w ciemności
zagubiona, zaćpana w ilości
nieprzychylnych spojrzeń
Podaj mi ręce
złap mnie czym prędzej
bo ciemność jest wrogiem
przeraża w swej potędze
Ogarnia mnie łatwo
Na duszę się czai
podkłada mi kłody
Niepewność utrwalać może
Zabija.
Ciągnie
Mnie
W dół
Podaj mi ręce
w kółko znów się kręcę
uczucia w nadmiarze
depresję dają w darze...
wtorek, 29 lipca 2014
Demony przeszłości
[muzyka]
Każdy je ma
mniejsze czy większe
silne czy słabe
A może to lepsze
od ciszy?
Czasem drżę od nich
a później drwię z siebie
że daję się pętać
zamiast bawić się z przeszłością
przejść w ciszę...
Ale gdy w ciszy
jestem samotna
demony czuwają
I cisza zagłuszana jest
niegodna
Bo każdy je ma
większe czy mniejsze
słabsze czy mocniejsze
Lecz tworzą ciebie
to kim jesteś
piątek, 25 lipca 2014
265 słów wynikłych z braku snu.
Nie radzę tego czytać. Nie wiem, skąd mi się wzięło w głowie.
Zastanawiacie się czasem po jaką
cholerę nam w życiu plany? Człowiek wyznacza sobie daleki, często nieosiągalny
cel, żeby co? Udowodnić coś samemu sobie? Zwiększyć własne możliwości?
Pieprzenie. Wyznaczamy sobie coś, czego nie jesteśmy w stanie osiągnąć – taka prawda.
Brutalna? A kto powiedział, że będzie miło i przyjemnie? A nawet jeśli
wyznaczamy sobie cel, który jesteśmy w stanie osiągnąć, to i tak nam nie
wyjdzie. Bo wokół nas jest jeszcze miliard innych ludzi, którzy chcieliby
właśnie podobny cel osiągnąć i zrobią wszystko, żeby tobie jednemu się nie
udało. Nie ma oryginalności, wszyscy chcą tego samego. Miłości, pieniędzy,
spokoju, zdrowia… A jeśli już o zdrowiu mowa – to jak nie powstrzymają Cię
ludzie, powstrzyma Cię choroba. No i tak skończysz w piachu. Bo wszyscy
umierają. Wszyscy zostaliśmy stworzeni dla jednego skutku. Przyczyna? A bo ja
wiem? Ewolucja? Błąd Boga? Fanaberie marnego pisarza? Skutek – śmierć. Z
własnej woli albo z woli przeznaczenia. Wolność? W tym przypadku wolność polega
na wybraniu sposobu, w jaki odejdziemy na łono Abrahama, do nieba, piekła czy nirwany.
Albo zrobimy to tak jak chcemy, albo już w ogóle stracimy na oryginalności i
damy się zabić starości, chorobie czy nietrzeźwemu kierowcy na dziurawej
drodze. A i tak skończymy w piachu. No, chyba że najpierw nas spopielą.
Ewentualnie mogą rozsypać nasze prochy w jakimś ważnym dla nas miejscu, ale
tego się w sumie nie robi, „bo są mniejsze szanse na osiągnięcie zbawienia”.
Kolejne fanaberie. Pogrzeby są dla żywych, a nie dla zmarłych, to dlatego
wymyślają wciąż nowe ograniczenia, wciąż nowe sposoby na uprzykrzanie życia
rodzinom, wykosztowującym się na pomniki, stypy i inne idiotyzmy. Bo tak
trzeba. Pieprzenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)