Krwistym objęciem zaszczycił mury,
wspinał się długo, wytrwały, ponury,
Lud inny, czerwieńszy, rozsadzić chciał cegły
Wspinał się, wspinał, przez wiatr, deszcz i mgły...
I dotarł do końca, do góry, do dachu
Nie odczuł tam wtedy w ogóle strachu,
który miał go tam sparaliżować
na wyrwy w murze wciąż chciał polować...
Stanąwszy pod rynną, a dumny, a pyszny
Rozpuścił swe wici, od deszczu już czysty
I tam się osiedlił, na murze, na dachu,
I zwisa ozdobnie, oddany swemu miastu.