niedziela, 22 listopada 2020

Odsłona XXVIII

 [muzyka]

Wyrywam się z domu na spacer. W głowie pobrzmiewają oskarżenia, pretensje. Czym jesteś zmęczona? Przecież siedzisz w domu! A ja muszę do pracy... Tak, mamo, bo tylko Ty pracujesz. A że ja siedzę non stop przed komputerem i pracę kończę o 21.15, gdzie lekcje skończyłam już dawno, że trzeba się zająć milionem nie moich problemów, że non stop ktoś potrzebuje skrawka rozmowy, wyświetlanej na monitorze świecącym zbitkiem literek... Czymże mogę być zmęczona?

Idę opustoszałymi ulicami miasta żółto-niebieskich i biało-niebieskich elfów, stających do siebie plecami, jakby w opozycji. Gdzieś na wysokim balkonie powiewa czarna jak noc flaga z białym napisem i czerwoną potterowską błyskawicą. Od czasu do czasu przejedzie obok jakiś samochód, albo minie się zagubionego przechodnia, czasem wyraźnie nie radzącego sobie z lekkimi smagnięciami coraz chłodniejszego wiatru.

Idzie zima. Gdzieś obok przebiega kot, a zabłąkany pies z niezidentyfikowanym obiektem w zębach zakręca się pod nogami, zdziwiony, że ktoś się do niego odezwał. Błyskają światła latarni i czerwono-zielono-pomarańczowe błyski sygnalizacji świetlnej mrugają do mieszkańców. Z ust pewnie chciałaby wydostać się mleczna para, ale hamowana jest przez wszechobecne maski. W mieszkaniach budynków świecą się światła, a ktoś nawet ozdobił już swoje okna kolorowymi lampkami, sygnalizując nieubłagany upływ czasu. 

Idą święta. Ale nie chcę o nich myśleć, bo w głowie mam tylko ten cały fałsz, który wylewa się w piosence nieszczerych życzeń i maskach uśmiechu. Tęsknię za moimi maskami.

Jakiś zabłąkany liść spada mi na okrytą czapką głowę. W kieszeni karminowej kurtki natarczywie dźwięczy telefon, ale nie chcę na niego reagować. Potrzebuję odpocząć od całego świata i siebie samej, bo powolutku znów nie mogę sama ze sobą wytrzymać. Pretensje nie pomagają. 

Moje nogi kierują się w stronę pobliskiego parku. Z tęsknotą patrzę na budynek miejskiej biblioteki, w której chciałabym się zamknąć na tydzień i poprzeglądać co tam nowego, co mogłoby mi się przydać, a co dla przyjemności mogłabym poczytać. Nie mam czasu na czytanie wśród milionów wiadomości, tysięcy pytań, setek pretensji i kilku ciepłych słów, które od czasu do czasu zabłądzą do mojej świadomości. Drżę, bynajmniej z zimna. Zagłębiam się w siatkę betonowych ścieżek i spojrzenie ciemności, która zewsząd czai się na zbłąkanego przechodnia. Czarna tafla stawu faluje przyjemnie jak gdyby zapraszając zastraszone dusze. Nie ulegam, nie jest aż tak źle, choć momentami pojawia się jedna czy druga myśl o tym, kto cierpiałby po tym, jakbym odeszła. Od razu przed oczami staje mi kilka znajomych twarzy, więc potrząsam głową, a rude loki pchają mi się do oczu, odganiając na trochę trudne myśli.

Ktoś na mnie czeka, więc przyspieszam kroku. Mijam pojedynczą parę z kundelkiem o piaskowym zabarwieniu i opuszczam park. Daję znać czekającym i kieruję się na kwadrat. To mało bezpieczne, bo w okolicy kręci się patrol, jeden czy drugi, czyhając tylko na moment, kiedy bawełniana maska z uśmiechniętymi nietoperzami zsunie się z ludzkiej twarzy. Niby samoistnie, a niby specjalnie, by do płuc dotarło nieco więcej świeżego powietrza. 

Podchodzę pod znajomy blok. Wysyłam wiadomość i sięgam po coś, co dotąd nigdy nie było mi niezbędne do uspokojenia drżących, bynajmniej z zimna, porysowanych zmęczeniem dłoni. Wiem, że pod oczami pojawiły mi się już pierwsze oznaki wieku, a nos zmarszczył się odrobinę, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Powiedziałabym lustrzanemu odbiciu, że dodaje mi to uroku. W paczce jest jeszcze kilka sztuk, więc bez wyrzutów sumienia odpalam i zaciągam się miętowym posmakiem nikotyny. Obok parkuje człowiek, auto już lekko naznaczone zębem czasu warczy jeszcze przez chwilę, zanim silnikowi odetnie się dopływ paliwa. Światła przez chwilę mnie oślepiają tak, że nie zauważam kiedy żar parzy mi palce, a obok pojawia się dwójka ważnych dla mnie ludzi. Żartujemy, a mimo to w moich oczach pojawiają się łzy. 

Czym Ty jesteś zmęczona, przecież siedzisz tylko w domu!

Zamykam oczy na chwilę i wymuszam uśmiech na twarzy. Idziemy ramię w ramię posiedzieć i pomarznąć, by coś robić wspólnie, a nie - jak zawsze - osamotnieni.