niedziela, 9 kwietnia 2017

Czego się boisz

Ostatnio dołączyłam do Polskiej Grupy Pisarzy Kreatywnych i tam dostaliśmy propozycję napisania krótkiego utworu na wybrany z 25 propozycji temat/hasło. Oto i efekty :)



Całował ją. A było to tak niespodziewane, że trwała w tym zupełnie nie mogąc zdobyć się na jakąkolwiek racjonalną reakcję. Sama nie wiedziała kiedy jej ręce uczepiły się jego ramion, a serce podeszło do gardła, wyrywając się do niego ze zdwojoną mocą niż zawsze. Był dla niej wszędzie, był wszystkim. Czuła się tak, jak gdyby oderwanie się od niego, przerwanie tego momentu było wyrokiem śmierci, jakby dobrowolnie rezygnowała z oddychania. Ale co z tego? Przecież od dawna wiedziała, że jest samobójczynią…
Pierwszy krok ku samobójstwu poczyniono za nią. Już nawet nie pamiętała, jak to się właściwie zaczęło. Była mała. I nieposłuszna, zwłaszcza jak się jej nudziło. Mieszkała pod miastem w połówce bliźniaka na ulicy, na której wszyscy się znali i jedyne złe, co mogło cię spotkać, to szczekający w kojcu pies. Dlatego nie miała oporów, żeby wyjść za bramkę podwórka i iść na drugi koniec osiedla, mimo zakazu ojca. Po powrocie została ukarana. I to chyba był ten moment, w którym nieświadomie postąpiła pierwszy z wielu kroków na szafocie.
Teraz stała przy nim, czuła ciepło, które otulało ją jak ramiona kochającego rodzica, którego miłości dotąd chyba nie zdołała poznać. Przez tę słodką chwilę czuła się cała, czuła się dobrze sama ze sobą. Chciała, by to trwało wiecznie.
Drugi poważny krok ku samobójstwu zrobiła sama. Wstąpiła do dziwnej organizacji, która właściwie głosiła same dobre idee, ale w rzeczywistości wypaczała je i okazywała się jedną z najbardziej toksycznych rzeczy, jakie kiedykolwiek ją spotkały. Chciała szybko odejść, ale wtedy ją powstrzymywali kolejnymi obietnicami i kolejnymi pięknymi słowami. Była zbyt młoda, by zrozumieć, że to tylko słowa. A słowa niezwykle rzadko oznaczają rzeczywistość. Po jakimś czasie pierwszy raz znalazła ukojenie w bólu. Wpierw wbijała paznokcie w dłonie, później bawiła się finką, a spływająca po ręku krew wydawała jej się uspokajająca. Uciszała demony, które szeptały jej na co dzień do ucha same obelżywe rzeczy.
Teraz czuła się tak, jakby wszystkie jej blizny znikały pod delikatnym dotykiem szorstkich spracowanych dłoni. W miejscu, w którym ich skóra stykała się ze sobą, czuła delikatne mrowienie, czuła ciepło, które wypalało jej blizny, leczyło jej rany. Czuła się tak, jak gdyby jednym gestem mógł ją wyciągnąć, sprawić, że znów będzie czysta i niesplamiona, że jej umysł na nowo odbuduje się i będzie znów mógł przyjmować kolejne ciosy od rzeczywistości.
Na stołek weszła niemalże z chęcią i oczekiwaniem na to, co będzie dalej. Pokochała osobę, która tylko ją wykorzystała. Pokochała ją jak siostrę, jak najważniejszego sprzymierzeńca, tymczasem ich relacja była jeszcze bardziej toksyczna niż jej przygoda z organizacją. Znów łudziła się, że znalazła kogoś, kto ją rozumiał, kogoś, kto ją akceptował. Tymczasem ona zostawiła ją przy pierwszej lepszej okazji, pogłębiając tylko rany, które sobie zadawała. Wtedy zastanowiła się tylko, czy nie łatwiej byłoby ulec pokusie i skończyć ze sobą w prostszy sposób. Przecież przestać oddychać wcale nie jest łatwo. Ale nie była tchórzem. Weszła na stołek.
Gdy oderwał się od niej, spojrzał na nią oczyma, które najbardziej ze wszystkich na świecie kochała. Miały kolor wzburzonego morza w słoneczny dzień, w którym spotykała się zarówno jasność słońca, jak i granat spienionej wody. Kiedy na nią patrzył, lekko uśmiechnięty, czuła emocje, które od niego biły. Czuła, że jest szczęśliwy, że jej brak racjonalnej reakcji wziął za dobry prognostyk, że uwierzył jej w niemą obietnicę, której nigdy nie złożyła.
Pętlę na szyję założyła gdy była już dorosła. Choć powód pierwszego kroku przestał mieć na nią wpływ, nie miał już do niej dostępu, to cały czas czuła go w sobie. Czuła, jak skóra piecze ją, a żyły bolą od ciosów. Chciała to przerwać. Musiała to przerwać, chciała to skończyć jak najszybciej, byleby tylko przestało boleć. Nienawidziła siebie i całego świata, nie miała celu w życiu, powtarzała tylko puste slogany, których nauczyła się już za dzieciaka. Chciała tylko odwrócić od siebie uwagę, uśmiechała się, śmiała głośno i udawała. Grała. Zawsze. Non stop. Aż pękła.
Wymruczał jej imię i ponownie wpił się w jej wargi, teraz gwałtowniej, z większym pragnieniem. Czuła każdy centymetr jego ciała przy sobie. Odpowiadała gestem na gest, ruchem na ruch. Chciała tu być. Chciała to czuć. Była pewna – przez jedną, jedyną, cudowną chwilę, że jest tak, gdzie jej miejsce, że właśnie do tego w życiu miała dotrzeć i teraz powinno być już łatwiej. Teraz powinno być już dobrze…
Skoczyła ze stołeczka w momencie, w którym oderwała się od niego i wyswobodziła z jego troskliwych ramion. Zaprotestowała, zdobyła się na odwagę, by zareagować prawidłowo, racjonalnie. Odsunęła go i ze zdwojoną mocą poczuła, jak jej serce pęka na pół, gdy wypowiedziała cicho:
- Aleksander, ja nie mogę.
Stał przed nią zaskoczony, widziała w jego oczach rozpaczliwe zdziwienie i jakby błaganie, by tego nie kończyła, nie w ten sposób. Przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć, jak ma ją przekonać, jak zaprotestować. A ona kuliła się pod jego spojrzeniem, objęła się ramionami i cofnęła o kilka kroków.
- Mój boże – powiedział. – Ty się boisz. Alka, czego ty się boisz? – zapytał.
Ona potrząsnęła gwałtownie głową i odskoczyła od jego wyciągniętej ręki. Spojrzała jeszcze ostatni raz w te oczy, teraz pełne strachu i prośby. A później odwróciła się i uciekła.
Sznur zacisnął się wokół jej gardła. Szarpnęła się jeszcze, słysząc, jak woła jej imię, lecz po chwili przestała walczyć ze sobą. Uciekała. I w końcu poczuła ukojenie.


Farfocel

PS Powiem jeszcze tylko, że dla fanów mojej prozy będę miała za niedługo niespodziewajkę ;)