niedziela, 29 grudnia 2019

Odsłona XXVII

[muzyczka]
Pędem wpadam do mojej garderoby i zatrzaskuję za sobą drzwi. Zasuwka ze zgrzytem zapada się w sobie i już wiem, że w końcu złapię trochę spokoju. Szybko podchodzę do skrzynki, którą po tylu miesiącach w końcu odnalazłam, niemalże frunę w jej stronę, odczuwając w końcu upragniony spokój, poczucie bezpieczeństwa, którą daje mi jej zawartość. Bo kto powiedział, że do tego potrzebny jest drugi człowiek?

Patrzę z czułością na wyłaniające się stamtąd białe, czarne i szare maski, niesamowity twór, który jakiś czas temu - ile to ja miałam lat? Z 15? - jakiś czas temu stał się moją naturą. Gdy tylko jedna z nich dotyka mojej twarzy, ogarnia mnie ten błogi spokój, to poczucie, że nikt nie ma prawa zrobić mi krzywdy. Z prędkością światła przetwarzają strukturę mojej - kruchej i poplątanej - istoty, moja twarz lekko przenika się z ciepławym, nieludzkim materiałem, który wówczas ewoluuje... Właśnie. W co?
We mnie - ale taką mnie konkretną. Mogę być miła, odczuwając wstręt. Mogę uśmiechać się, gdy jest mi smutno, okazywać zrozumienie, choć sama nie mam pojęcia, o co chodzi. Do tego na tyle skutecznie, że ludzie o tym nie wiedzą, nie zauważają masek.

Maski to wynalazek, do którego każdy może i musi dojść sam - nie ma instrukcji obsługi, żadnych lekcji z budowy i technik użytkowania masek czy kursów i szkoleń. Nie ma nauczycieli ani tym bardziej uczniów. To dziewiczy teren. Ale gdy uda ci się je skutecznie oswoić, to staną się twoim atutem i bronią przed światem - tym okrutnym, męczącym i destabilizującym światem. Ale z czasem zgubisz własną twarz. Sam oceniaj, czy to dobrze, czy źle. Ja jej już nie pamiętam. A maski zmieniam z wprawą zawodowca.

Przyklękam przed starym kufrem z drewna. Zdobienia jeszcze lśnią od lekko przetartego już lakieru. Jakiś miesiąc temu, może 2(?) - starłam kurz z wieka. Zaczynam powoli przeglądać zawartość. Wąska stróżka światła pada przez zbitą szybę okna. Wraz z nią do pomieszczenia wpada chłodnawy podmuch zimy, ale lubię to uczucie gęsiej skórki, jakie wywołuje jego liźnięcie na mojej skórze. Swoją drogą, gdzie ten śnieg... Myśli często uciekają mi przy tej czynności do czegoś innego. Czasem są banalne, jak marzenia o białym, lekkim puchu, pokrywającym ziemię, a czasem biegną do jakiegoś problemu, który muszę przeanalizować i rozwiązać. Albo chociaż pomóc rozwiązać. Im starsza jestem, tym dochodzę do wniosku, że czasem to nie o rozwiązanie chodzi, ale o obecność i zrozumienie. I chociaż nóż sam się w kieszeni otwiera na to, co z dziećmi wyprawiają dorośli, to możesz tylko stać murem przy takim piętnastolatku i pokazywać, że nie jest sam.

Nawet nie zauważam, gdy lśniąca i wypucowana wredotka trafia z powrotem do swojej szkatułki. Następnie czas na obojętność i złość, a później w moich dłoniach - lekko zeschniętych i z popękaną skórą od detergentu - lądują też dobrotliwość, empatia czy współczucie. Wszystkie odkładam do odpowiednich pudełek. UGH. Sporo kurzu nazbierało się pod brzegami niektórych masek, których używałam tylko na początku, gdy tak dobrze nie rozumiałam ich przeznaczenia. Są tam najczęściej hybrydki. Obojętność z radością, nieobejmującą oczu, która to pozwalała mi ukrywać lepiej niż wszystkie długie rękawy jeszcze krwawiące rany, od przeciągniętej po skórze żyletki. Uśmiech ze smutkiem, mająca podobny efekt, ale chowająca raczej te psychiczne zarysowania. Ból z euforią. To najciekawsza hybrydka w mojej kolekcji. Prawie prawdziwa. Ból był kiedyś dla mnie substytutem przyjemności.

Akurat kończę wycierać niezbyt upaskudzone zaskoczenie, gdy do drzwi rozlega się cichutki stukot. Wiem, kto jest po drugiej stronie. Mój wodzony magnes na ludzi z problemami mocno się uaktywnił, gdy zaczęłam pracować w szkole, a jego wyczuwałam już, gdy postawił pierwszy krok w moim małym teatrze. Och, nie, nie widziałam go na widowni. Wiem, że go tam nie było. Raczej warto by szukać go za sceną, gotowego wejść na środek i prowadzić filozoficzne dyskusje, ukrywając tym samym swoją wrażliwą duszyczkę, noszoną w ukryciu na ramieniu. Zakładam zaskoczenie na twarz i czekam przez sekundę czy dwie, aż pukanie rozlegnie się jeszcze raz.

Gdy się nie rozlega przez tę chwilę, otwieram drzwi. Widzę, jak w ostatniej chwili chłopiec cofa nogę znad krawędzi schodów i ogląda się przez ramię. Na twarzy rozciąga mu się uśmiech. Chyba nawet szczerze mnie lubi, nie tylko szuka pomocy. Oczy jednak pozostają przygaszone, wiem, czego to oznaka. W ostatniej chwili zauważam, jak fragment maski wtapia się gdzieś w brodę chłopaka.

- Och, to Ty? - pytam w zgodzie ze swoją maską, która jednak troszeczkę się buntuje, bo moja istota potrzebowała by tu raczej uśmiechu i profesjonalizmu. - Wejdź - mówię zamiast tego, odsuwając się na krok i pozwalając, by gość zerknął do mojej małej garderoby na poddaszu i zdecydował, czy na pewno to miejsce dla niego. Coś w środku go przekonuje, bo powoli przekracza próg poddasza. Widzę, jak chłonie każdy element mojego małego królestwa. w międzyczasie zdążam zmienić maskę na zainteresowanie, a w rękawie czuję współczucie, którego sam zainteresowany pewnie nie chciałby u mnie zobaczyć. Ale jest naturalną reakcją i trudno byłoby mi się bez niego obyć. Wiem, co za chwilę usłyszę.

- Ojej. Więc nie wydawało mi się. Pani też gra w maski.

Czuję jak serce zatrzymuje mi się na ułamek sekundy i po chwili wznawia rytm. Nigdy nie skupiałam się na ukrywaniu masek, bo nie było mi to do niczego potrzebne. Teraz jestem naprawę zaskoczona, choć oczywiście zainteresowanie nie daje tego po mnie poznać.

- Jakoś specjalnie ich nie ukrywam, Myszko - mówię i zdobywam tym kolejny punkt w chyba nieskończonej skali zaufania. Proponuję coś do picia i siadamy - on na kanapie, ja na krześle przy biureczku z lustrem. Zerkam na sekundę na swoje własne spojrzenie i upewniam się, że nie widać tego, czego nie powinien zobaczyć. Nie chcę, by interesował się moją przeszłością, nie mam ochoty pokazywać mu, że bardzo się nim przejmuję. Chcę zachować pozory profesjonalizmu, by nie czuł się przytłoczony.

Gadamy o pierdołach. Tylko między zdaniami przemyca mi jakąś informację o sobie, która wniosłaby coś do sprawy. Widzę, że ma problem z wytrzymywaniem ciszy - musi cały czas mówić, co jest zapewne oznaką niepewności i strachu przed nią, przed tym, co brak dźwięków, może w nim wykazać. Oczywiście maska półuśmiechu nie schodzi mi z twarzy, chociaż nie umie objąć nią oczu. Wiem, że to wciąż początki zabawy w teatr w tym przypadku. I sama nie wiem, czy powinnam pozwolić mu się rozwinąć, czy raczej interweniować, by maski go nie pochłonęły.

Bo maski gubią Twoją twarz. Sam zdecyduj czy to dobrze, czy źle. A później daj im się żywić swoją nadwrażliwością na świat lub odrzuć nadwrażliwość i walcz o swoje w inny sposób.