poniedziałek, 26 czerwca 2023

Odsłona XXIX

[muzyka]

         Długo się zastanawiałam, czy w ogóle otworzyć nowy dokument tekstowy. Może powinnam wrócić do początków, tworzyć na nowo, od zera, znów wyrabiać styl, bazgrząc gdzie się da w mikrozeszytach, kartkach i karteluszkach. Może to znowu dałoby mi trochę satysfakcji.

Od dawna właściwie nie piszę. Kiedy dotarło do mnie, że ostatni logiczny post na blogu naskrobałam 3 lata temu – oniemiałam. Przychodziłam tu zawsze, kiedy było mi źle, zawsze, kiedy potrzebowałam się wypłakać, wygadać, wykrzyczeć swoje skołdunione i chaotyczne myśli.

Przez te trzy lata było mi trudniej niż kiedykolwiek.

Dorwała mnie dorosłość w pełnym tego słowa znaczeniu. Już nie czas na pierwsze razy – pierwsze miłości, pierwsze prace, pierwsze prawdziwe wyzwania. Czas na to minął. Przeleciał mi przez palce i nawet nie wiem, kiedy do tego doszło. I nie wróci. A ja tak wielu rzeczy się nie nauczyłam. Czuję się jak zabawka, którą świat pierdolnął o ścianę i połamała się. Tak po prostu, odpadło jej kilka części, ważnych części, bez których nie może normalnie funkcjonować.

Chciałabym zrobić listę rzeczy, które tak bardzo chcę porzucić wraz z wejściem w dorosłość. Zresztą, kazano mi taką zrobić – to część mojego samoleczenia. Tylko co to da? Jestem dorosłą, ukształtowaną kobietą. Nawet nie wiem, kiedy zamieniłam określenie dziewczyna na kobieta.

Zacznijmy.

Chciałabym przede wszystkim porzucić odpowiedzialność za innych. Za matkę, która przez ostatnie lata regularnie rujnowała mi życie. Za jej picie, za pretensje, za agresję słowną i ekonomiczną. Za jej krzyki, za jej przemoc, za jej krzywdę. Nie jestem nią. Nigdy nią nie będę. choć bardzo się postarała, żeby mnie stworzyć na nowo na swój obraz i podobieństwo, najpierw roztrzaskać na kawałki, a później posklejać w nową wersję siebie. To, co udało mi się ocalić z samej mnie… wiecznie było kością niezgody. Praca – mimo że pracuję dużo i chętnie – nie taka, jak być powinna. Nic przecież nie robię. Czymże mogę być zmęczona? Otóż jestem. Bardzo, bardzo, cholernie bardzo zmęczona. Pasje? A to mam na to czas? To może bym coś w domu zrobiła? Dałabym sobie już spokój z czytaniem tych bzdur. Z tym doktoratem zresztą też, bo nigdy go nie napiszę, to strata czasu. Ale spokojnie, przecież mi pomagała. Jestem tym cholernie, kurewsko, tragicznie zmęczona.

Za ojca. To udało mi się jakiś czas temu, chociaż cały czas się to we mnie odzywa. Nie chcę być odpowiedzialna za jego picie, za jego urojenia, za molestowanie. To były jego decyzje. Nie moje. Muszę to sobie często powtarzać, wtedy zakładam dość skuteczny knebel na wyrzuty sumienia, które drą się w mojej głowie, bo nie wiem, co się z nim dzieje.

Za siostrę. To się nie udawało bardzo długo. Wiecznie wszystko na złotej tacy, żeby miała łatwiej. Wiecznie za nią, wiecznie dla niej, wiecznie kosztem siebie. W grudniu nawet podzieliłam się własnym łóżkiem. W lutym wyniosłam się z nią, żeby miała gdzie mieszkać i za co żyć. W maju zostałam sama.

Za babcię. Ostatnio, co prawda, trochę lepiej wyglądają nasze relacje. Ale wciąż nie chcę czuć się odpowiedzialna za to, co i jak robi, czy dociera do niej, że coś złego się z nią dzieje, czy nie. Więc nie zabiorę jej dowodu na czas nadchodzących wyborów. I nie zmuszę do wizyty u psychiatry. To nie jest moja odpowiedzialność.

Oni wszyscy są dorośli. I nie chcę być za nich odpowiedzialna. Nie chcę słuchać tego, jacy byli w życiu skrzywdzeni, jak mieli źle, jak bardzo życie ich skopało. Nie mam najmniejszej ochoty. I nie muszę. Jak będę to sobie wystarczająco często powtarzać, to może zapamiętam.

Chciałabym też porzucić swój brak zorganizowana i bałaganiarstwo. Jestem bałaganiarą. Jestem bałaganiarą. Jestem bałaganiarą. I jeśli chcę – zmienię to. To też muszę sobie często powtarzać.

Chciałabym też przestać być zależna od innych. Przestać dawać innym decydować o mnie, o moim życiu, o moich wyborach lub ich braku. Chciałabym po prostu zacząć żyć.

Chciałabym wyrzucić z głowy kato-spierdolenie. To rygorystyczne wychowywanie w ciągłym strachu, że jak nie umyję zębów wieczorem, albo rzucę soczystą kurwą, to z pewnością pójdę się smażyć w piekle. Nie pójdę. Piełko dawno zamarzło, a Bóg umarł. Albo jest chujem. Nie wiem, która opcja jest gorsza.

Chciałabym przestać się tak wszystkim przejmować i martwić. W końcu jakiś czas temu znalazłam ludzi, którzy dzielą ze mną nie tylko smutki, ale też radości. I nawet częściej te drugie. Chciałabym się nauczyć, że są obok mnie tacy, którzy nic ode mnie nie chcą, tylko być, tylko rozmawiać, tylko patrzeć na mój uśmiech. Wiem, że tacy są, ale zawsze gdzieś podskórnie czuję, że są tylko dla korzyści, że albo będę dla nich coś robić, albo zostanę sama. To strasznie durne myślenie. Muszę się go oduczyć.

Chciałabym też przestać w siebie wątpić. Przestać się tak krytycznie oceniać. Przestać mówić o sobie źle. Być dla siebie chociaż w połowie tak dobrą, jaką jestem dla innych. I chciałabym się nauczyć odpoczywać. Potrzebuję odpocząć.