wtorek, 22 kwietnia 2014

Z każdą porażką jestem silniejsza!

Zbłąkana - zasnęłam, a we śnie
choć wcale nie miało być pięknie
było wspaniale

Otumaniona szczęściem - bo to też trunek
zamknęłam znów oczy
błagałam o ratunek.

Bo byłam - ja - pewna,
że źle się to skończy
źle się potoczy, 
rozpadnie...

I cóż rację miałam...

Ale - cóż zrobić? Takie to życie.
Porażka po prostu dodać ma siły
A ja już nie szukam
kryjówki
i walczę...

O siebie.

czwartek, 17 kwietnia 2014

Coś w ogóle zostaje?

[muzyka]

Czerń wylewa się z
moich płuc
Oddycham otchłanią pesymizmu

Nadzieja uciekła z wiatrem
pod wiatr
ja prę by zagrzebać się w popiołach

Prośby ulatniają się ze mnie
skołowane
Oddychać pozwala tylko instynkt

Rozchwiana na krawędzi staję
cicho
Rozglądam się za kolejnym ciosem

I spodziewam się go chyba
bez lęku
Cios - rozczarowanie - cios - rozczarowanie

I tylko to zostaje

wtorek, 15 kwietnia 2014

Ja-ja

Ja
   jestem
       upierdliwa.
       Mnie
   się nie
lubi...

Ale
     na
       mnie
           możesz
                liczyć
                gdy
           potrzebował
      będziesz
    po­mocnej
dłoni.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Odsłona XI

 [muzyka]
                        Siedzę w teatrze samotnie, bawiąc się telefonem, szczęśliwa po udanym występie i po wygranej ukochanej drużyny. Przedstawienie było skończone, więc rozluźniona, macham nogami na skraju sceny, uśmiecham się do siebie, jeszcze wciąż umalowana i w kostiumie. W tle leci uspokajająca mnie ostatnio muzyka. "Atlas"koi zszargane nerwy.
                        - Carry your world, I'll carry your world, ooooo - nucę pod nosem, przeglądając zdjęcia.
                        Tu królik, wsadzony do koszyka na zeszłe święta, a tam zdjęcie z moją książką, a jeszcze tutaj moja drużyna! Piękna pogoda na zewnątrz tylko poprawia mi humor - niezły, biorąc pod uwagę ostatnie zdarzenia.
                        - ... some dragon to slay... some search for gold...
                        I niespodziewanie słyszę dziwny hałas, muzyka zamiera, jak na zawołanie, a ja - poderwawszy głowę - widzę w drzwiach mężczyznę. Mruga do mnie i szeroko się uśmiecha.
                        Odwzajemniam uśmiech, ale wtedy on znika i dociera do mnie, że to z pewnością projekcja "księgotwarzy". Znam go, choć on nigdy mnie wcześniej nie widział - ot, chyba że przelotnie, na stadionie - jedynym miejscu, w którym odkładam maski na półkę i przywdziewam swoją twarz.
                        Ogarnia mnie niesamowite uczucie dziwnej euforii. Bo tylko jedna osoba wiedziała, że ten mężczyzna jest bliski mojemu pokopanemu serduchu od pół roku. Mięsień ochoczo przyklaskuje moim myślom i chyba tańczy kankana, bo czuję że zaróżowiają mi się - zwykle blade - policzki, a krew jakby weselej przepływa w żyłach. I pierwszy raz - czując ją w bliznach - nie boli. Czuję jak chwilowo pokonuje nieustępliwą, zziębniętą obojętność mojego ciała.
         Może to wcale nie zbieg okoliczności...
         Na pewno wpadłaś mu w oko!
         Przecież jesteś ładna!
                          Podobne głosy krzyczą mi nad głową, ale nie zwracam na nie uwagi, bo treść jest taka... idiotycznie optymistyczna. Powraca we mnie chorobliwa niepewność, niska samoocena obija się o wnętrze mojej głowy... boleśnie.
                           Wstaję gwałtownie, trochę zła, że przez chwilę byłam w stanie łudzić się, iż jego uśmiech nie został do mnie wysłany przez pomyłkę.
                            Otrzepuję się z kurzu, który wciąż leży na scenie, i maszeruję przez jej środek, zostawiając tam ślady stóp, a następnie po prostu wychodzę z teatru, oddając klucz woźnemu. Ten odprowadza mnie bezzębnym uśmiechem...
                             Wybiegam na rześkie powietrze, trochę rozdarta między żwawym powrotem do zacisza swojego Zamku na Piaskowej Skale, a spacerem, jednak... gdy przychodzi mi do głowy, że znów będę samotnie snuła się po korytarzach mojej okropnie realistycznej wyobraźni, piszę do starego przyjaciela.
                              Po chwili pojawia się obok, znów wymizerniały, z podkrążonymi oczyma. Nie zapytam. Przy sobie nigdy nie nosiliśmy masek. Gdy będzie chciał, sam mi wyjaśni.
                              - Podryw XXI wieku - zaśmiewa się za to, gdy przedstawiam mu sytuację i później dołącza do chóru z teatru, który trochę ciszej zachowuje się wśród świeżego powietrza.
                              - Eh - wzdycham i już mam skierować się do Zamku przy ulicy Wyobraźni 4, ale nagle ktoś mnie zaczepia. odpowiadam automatycznie i dopiero po sekundzie zwłoki dociera do mnie, że to ten sam blondwłosy mężczyzna, co w teatrze.
                               Księgotwarz szybko donosi, że czeka mnie telefoniczna konwersacja tekstowa za jego pośrednictwem, a po chwili już witam się z wymarzonym w myślach mężczyźnie.
                               Jest cholernie bezpośredni i nie kryje swoich intencji. Martwi go tylko, gdy dociera do niego, ze między nami jest dziesięcioletnia różnica doświadczeń. Ale mnie to w sumie zbytnio nie przeszkadza.
                               I... spotkamy się.
                               W piątek.
                               W miejscu, gdzie nigdy nie noszę masek.
                        EJ!
                        Czy ja zwariowałam?!
                        Mam iście prywatne spotkanie z kapitanem mojej ukochanej drużyny!

To chyba  zbyt piękne, żeby było prawdziwe.

                                Ale... może warto? - przynajmniej do piątku - upijać się tym - miejmy nadzieję, że nie chwilowym - szczęściem?
                                Poczułam się jak po prawdziwym, procentowym napoju, jakim najwyraźniej jest ten złoty eliksir... a później ukryłam się w korytarzach wyobraźni, które pierwszy raz od naprawdę dawna nie były znowu takie zimne.