Moment, w którym huk,
wypełniający ci uszy od niemalże dwóch godzin, cichnie, zamiera z krótkim,
pojedynczym uderzeniem serca… Moment, w którym przechodzące obok ciebie osoby –
te znajome i nieznajome, te bliskie i tylko mijane na co dzień, te szczęśliwe
i te obojętne – przestają dla ciebie istnieć... Moment, w którym zapominasz, co
chciałaś właśnie zrobić, czego wymaga od ciebie sytuacja… zapominasz, co przed
chwilą czułaś, jakiej złości, sfrustrowania i zawodu doznałaś, jak bardzo żal
było ci tego, że w ogóle tutaj przyjechałaś, bo przecież nikt Cię nie zmuszał.
Ten moment, w którym obracasz się i twój wzrok pada na niego… i nie możesz
uwierzyć, że to on.
Dla przeciętnego przechodnia
pewnie za bardzo się nie zmienił. Te same płowe włosy, w których złocistym
blasku od jarzeniówek prześwitują miedziano-rude refleksy. Te same oczy, w
których uwiecznione zostało wspomnienie potęgi wzburzonego morza splecionego w
namiętnym pocałunku ze spokojem letniego, bezchmurnego nieba, leniwie
upływającego dnia, który swym gorącem zapowiada burzliwy koniec mijającego
właśnie lata. Te same ramiona, mogące unieść dużo więcej, niż przeciętnego
człowieka. Ten sam tors odznaczający się dobrze zarysowanymi, sprawnymi,
wyćwiczonymi mięśniami na szaro-czarnej podkoszulce, zupełnie przemoczonej
zdrowym potem. Te same dłonie, które znasz z zaobserwowanych ukradkiem aktów
czułości, ale i mocy, które zawsze ciskają pioruny, wprawiając w ruch piłkę, z
wielką prędkością odbijającą się od ściany za plecami osłupiałego bramkarza. Te
same nogi, wiodące go zawsze do celu, mogące prześcignąć o wiele smuklejszych
przeciwników, szczupłe, ale pełne siły i pewności. Ten sam wzrost, który
sprawia, że na co dzień może patrzeć na ciebie z góry z iskierkami lekko
uszczypliwej, ale szczerej radości.
To ten sam człowiek. Więc
dlaczego wahasz się i zastanawiasz w ogóle, czy powinnaś do niego podejść?
Cóż, to chyba proste. Bo mimo że
to ten sam człowiek, to jego widok rozdziera ci serce.
Te włosy, które na czubku głowy
zawsze układają się w rozwichrzoną kępkę nieusłuchanych łanów, teraz opadły,
posklejane i jakby bez entuzjazmu. Pociemniały i już w ogóle nie błyszczą. Te
oczy, które zazwyczaj cieszą się do ludzi, teraz są smutne. Tak bardzo smutne,
tak okrutnie wpatrzone w przestrzeń, że aż puste, jakby morze stanęło, a niebo
bezdźwięcznie zawaliło ci się na głowę, rozpadłszy się pod ciężarem przed
minutą przeżytej tragedii. Te same ramiona i barki, teraz opadłe, oklapnięte,
zapadnięte w sobie, jakby unoszenie ciężaru świata w końcu go zmęczyło i poddał
się, pozwolił przygnieść. Ta sylwetka, na co dzień pełna siły i energii, a
teraz jakby mniejsza, jakby skurczona, skulona pod wpływem rozdzierającego
serce cierpienia, zawodu, połączona z twarzą człowieka, który przed chwilą
stracił sens, twarzą człowieka, który płonie na stosie. Te same dłonie, teraz
splecione przed twarzą z łokciami opartymi na kolanach. Bezradne. Bezsilne.
Wiotkie. Te same nogi, lekko drżące i jakby nie mogące utrzymać ciężaru,
niepewne, nieznośnie słabe, do czego nie da się tak po prostu nagle przywyknąć,
widząc jak wiele na co dzień są w stanie wytrzymać. I oczy wpatrzone w drżące
palce upaćkane, umorusane, skostniałe. Jest jakby mniejszy. Jakby słabszy.
Jakby za chwilę miał rozpaść się na milion kawałków i nigdy już nie pozbierać.
Chcesz do niego zawołać. Podbiec,
złapać za ramiona i potrząsnąć. I błagać, och, błagać, żeby przestał o tym
myśleć, że to przecież jeden z wielu, to tylko błahostka. Chcesz dopaść jego
nóg i łzami obmyć mu dłonie, złapać za nie i sprawić, że zacisną się w pięści,
a on powstanie znów silny, znów zmotywowany, by trzymać na barkach cały ciężar
tego świata. Tego małego światka, w której ta tragedia się nie wydarzyła.
Chcesz błagać, by w oczach znów zalśniły iskierki szczęścia i uszczypliwego
humoru. By blade usta rozciągnęły się w lekko kpiącym uśmiechu. Chcesz prosić,
by przestał, by przestał wyglądać na słabego. Chcesz ująć jego twarz w dłonie i
wyperswadować, przetłumaczyć, że to nie jego wina, że to się zdarza, chcesz mu
po prostu pomóc!
Ale nie możesz. Stoisz tam, zamknięta
w swoim małym cierpiącym świecie i czekasz, aż uderzenie serca przeminie, a huk
znów wypełni ci uszy.
______________
Siedzi to we mnie od grudnia. Od momentu, gdy go takiego zobaczyłam. I nie mogę, po prostu nie potrafię wyrzucić tego z głowy. Mimo że nie jest dla mnie nikim bliskim.
______________
Siedzi to we mnie od grudnia. Od momentu, gdy go takiego zobaczyłam. I nie mogę, po prostu nie potrafię wyrzucić tego z głowy. Mimo że nie jest dla mnie nikim bliskim.