środa, 23 listopada 2016

Odsłona XXII

[słuchałam podczas czytania]
Ostatnio dręczy mnie jedna myśl. Ludzkość jest zła. To wniosek, uwaga, nazwijcie to jak chcecie. Męczy mnie, bo jest nad wyraz prawdziwa... A to oznacza, że ja też jestem zła. Mimo że z całego serca chcę być codziennie lepsza i lepsza, to nie ma dla mnie ratunku. Bo człowiek to zbiór nerwów, emocji i złości. I nawet w imię dobra i miłości potrafi zabijać.

Biegnę ze łzami w oczach w coraz częściej ostatnio odwiedzane miejsce, w tą starą ulicę, gdzie ledwo da się przejechać samochodem bez uszkodzenia zawieszenia, a deszcz i mgła nigdy stamtąd nie odchodzą. Po prostu tak jest. Taka anomalia. Zdarza się. Zwłaszcza w mojej głowie.

Dopadam drzwi frontowych, bo wiem, że będą otwarte, wcześniej tam zadzwoniłam i poprosiłam woźnego by dziś nie zamykał mojego teatru jak zawsze o 16.00, bo już czas na kolejne niezapowiedziane przestawienie. Przedstawienie mojego życia. A później mecz.

Łzy w oczach to jedno, ale jeszcze chyba nigdy nie byłam tak opanowana. Jeszcze nigdy to po mnie aż tak nie spłynęło. Że po raz kolejny zrobiła awanturę o pieniądze, które ma, ale woli zatrzymać dla siebie, mimo że obiecała. Że kolejny raz zwyzywała mnie od szmat i kurew, ba, tym razem padło dużo więcej obelg i nawet nie liczyła się płeć... Ale to wszystko po mnie spłynęło. Naprawdę. Tydzień brania leków uspokajających po takiej kłótni to nic. A teraz biegłam na kolejne przedstawienie, żeby pokazać wszystkim, że dziewczyna, która w zeszłym roku po takiej awanturze rozpędziłaby się samochodem i puściła kierownicę - teraz jest zupełnie inna.

Wpadam na zaplecze, zrzucam kurtkę z ramion, zdejmuję zielony, dziergany przez babcię szalik otuchy, której próbuje mi udzielić, choć jej z jej dzieckiem też nie jest łatwo. Łapię za czarną gumkę do włosów, której kolekcja leży na małej toaletce. Związuję niesforne loki, które znowu jakimś cudem zaczynają być rude, moja dusza wraca na swoje miejsce, daje mi swoje odzwierciedlenie.

Szybki przegląd masek na półce. Jedne bardziej zakurzone, inne mniej. A najmniej obojętność. Bo naprawdę jest mi już wszystko jedno. Przestało mi zależeć. A to tak samo źle, niż jakby zależało mi za bardzo.

Sięgam po chyba najbardziej zakurzoną maskę z całej kolekcji. Jest półprzezroczysta, ale swego czasu bardzo ją lubiłam, zwłaszcza, gdy na widowni siadywały bliskie mi osoby. Nazywała się ambicja. Wkładam ją i puszczam muzykę z zaplecza, po czym wybiegam na scenę.

Na widowni jest niewiele osób. Tylko koledzy z drużyny i dwie kobiety, chyba jeszcze nie do końca zdecydowane, czy znalazły się w odpowiednim miejscu na odpowiednim krześle. Ale to też jest mi zupełnie obojętne. Muzyka przyspiesza, dźwięki fortepianu malują mi w wyobraźni obraz małego, przytulnego mieszkanka o śnieżnobiałych ścianach w salonie. Telewizor stoi na szafce tuż obok stolika i brązowej kanapy. Framugi okien i drzwi są z ciemnego, bukowego drewna, polakierowanego dodatkowo, co daje im połysk. Na podłodze leży jeszcze bielszy dywanik, który w dotyku przypomina sierść misia polarnego. W kącie stoi otwarta klatka mojego królika, który hasa sobie swobodnie na balkonie. Jest lato. Ciepłe powietrze otula mi twarz, jestem w nowoczesnej kuchni i przygotowuję domowe lody. Wsypało mi się za dużo wanilii i teraz pachnie mi ona w całym mieszkaniu. W pokoju obok dźwięki chóru łączą się w niesamowitą harmonię, która bardzo mnie uspokaja. Komputer nie wyje z przegrzania, a regały po bokach uginają się od książek. Za chwilę ktoś przyjdzie i zjemy razem obiad, który dochodzi w piekarniku i już czeka na wyjęcie i podanie. Rozlega się dzwonek do drzwi, otwieram, a w nich stoi wysoki mężczyzna. Nie widzę jego twarzy, nie wiem, kim jest. Ale wtedy będę wiedziała.

I to wszystko tańczę. Lekkim ruchem przedstawiam harmonię, porządek, do którego dążę. Marzenia.
A później znikam ze sceny. Już wiem, że z tego nie zrezygnuję. I że kiedyś do tego doprowadzę. Byle jak najszybciej.

Uspokajam oddech i biegnę do samochodu, który zostawiłam w centrum miasta, żeby nie stracić wysłużonego podwozia, po czym wsiadam i pędzę na mecz. Po zwycięstwo.

4 komentarze:

  1. Byłam w tej kuchni i wybierałam maskę razem z tobą.
    Niesamowite jest to,jak piszesz liczę na to ,że czegokolwiek się od ciebie nauczę...
    Będziemy iść dalej po marzenia, spełnią się kiedyś. Napewno. No to tylko zależy od nas... Jak wiele ludzi marzy o tak drobnych rzeczach. Człowiek potrafi spełniać te największe marzenia , gdy małe prawie sieęnie odznaczają zarysowane zbyt delikatnie na kartce. Co z tego ,że to najważniejsza część szkicu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No już nie przesadzajmy, aż tak dobrze nie piszę ;) Trochę bazgrołów grafomanki ;)
      Żeby spełniać wielkie marzenia, trzeba mieć wielkie pieniądze, a to mi raczej nie grozi, więc skupię się na tych małych :) Polecam! Dają mnóstwo satysfakcji przy spełnieniu, a nie trzeba wkładać w nie nadmiaru siły, żeby w ogóle można je było zbliżyć do spełnienia :)

      Usuń
    2. Bazrołów? Chyba twoja definicja bazgrołów znacznie różni się od mojej definicji bazgrołów, a nawet jeśli... ja kocham całym sercem te bazgroły! Uuu ile powtórzeń.... Do wielkich marzeń nie zawsze trzeba pieniędzy, ale odwagi i pomysłu pomieszanego z motywacją.
      Tak. Najlepsze są te małe. U mnie małe marzenia są wielkimi.
      Hah patrz, zwracam uwagę na przecinki ;) lalala... Nie no na poważnie dziękuję za tamte upomnienie, bo naprawdę pomaga mi...nauczyć się pisać :*

      Usuń
    3. Jestem dumna z Twojego zwracania uwagi na przecinki :D
      Być może odwaga i motywacja wystarczą, ale dobry pieniądz zdecydowanie wszystko ułatwia :)

      Usuń