Kiedy człowiek zaczyna doceniać wartość sekundy? Jaka jest jej
wartość? Tak niewielka cząstka życia jest zazwyczaj niezauważana.
Bo w końcu jest ich tyle, że po prostu nie zwracamy na nie uwagi.
Nie chcemy się na nich skupiać, bo to one pokazują, jak szybko
ucieka nam czas. Więc… Czy kiedykolwiek doceniamy wartość sekundy?
Nie wszyscy i w sumie całe szczęście, że tylko niektórym jest to…
„dane”. Czemu cudzysłów? Bo to wcale nie jest miłe doświadczenie,
kiedy dowiadujesz się o czymś, co zmienia twoje spojrzenie na czas
i przestrzeń. Gdy zaczynasz łaknąć, by każda szczęśliwa chwila
zmieniła się z sekundy w minutę, godzinę, dobę… po prostu
w wieczność. Zwłaszcza wtedy, gdy sekundy zaczynają pędzić
niemiłosiernie, a tobie wydaje się, że jak na złość, zegar
przyspieszył dwu- albo i czterokrotnie… bezlitośnie biegnie
do przodu… w szaleńczym tempie zbliża cię do nieuchronnego.
„Rak”. To przecież brzmi tak niewinnie. Cóż może ci zrobić to małe
żyjątko, zamieszkujące co czystszą wodę? Co może ci zrobić, oprócz
uszczypnięcia w nos, dla uciechy losu?
„Rak”. To brzmi jak wyrok. Jakbyś, nie popełniając żadnej zbrodni,
został skazany na śmierć, pełną wcześniejszego cierpienia
i czyhania na upadek kogoś innego… pasożytnicze błaganie
o śmierć innego człowieka, potencjalnego dawcy. I to okrutne
trwanie, sekunda za sekundą - pędząca, ale przedłużająca się, pełna
żalu i pytania „Czemu ja?”, ale i tak zbyt krótka.
I te niekończące się pretensje. Dlaczego wy mi nie pomagacie?!
Co z was za lekarze?! Jak to nie możecie operować?! Czym
ja zawiniłam?!
A później cisza…
Przejmująca i przerażająca. W takich momentach czujesz strach.
Namacalny. Żywy. Zimny. Przenikający chłód. Drętwiejące kończyny.
Drżące wargi i dłonie. I ty cała drżąca, nierozumiana. A to wszystko
w imię bezsilności człowieka.
***
- Przykro mi, pani Agato, ale radioterapia nie przynosi skutków,
a chemioterapia w pani przypadku jest bezsensowna.
Pozostaje czekać na przeszczep – oznajmił lekarz, stojąc ode mnie
w bezpiecznej odległości. Oczekiwał z pewnością, aż coś
mu odpowiem, jakoś zareaguję, choćby rzuconą poduszką czy
szklanką, która stała spokojnie na szafce. Tak bywało już wcześniej,
gdy informowano mnie o kolejnych nieudanych próbach znalezienia
leku. Ale mnie już było wszystko jedno. Siedziałam nieruchomo,
obejmując nogi ramionami, położywszy głowę na kolanach.
Marzyłam tylko o tym, żeby włosy opadły mi na twarz, wciąż w trzech
różnych kolorach, jak za dawnych lat, kiedy jeszcze je miałam. W końcu
przychodzi taki czas, że już nic cię nie interesuje, już nie chce
ci się walczyć. Siedzisz w miejscu i czekasz na śmierć.
Gdy mężczyzna na doczekał się reakcji z mojej strony, wyszedł
i pozwolił wrócić do pomieszczenia mojej zatroskanej matce
i przerażonemu chłopakowi, którzy natychmiast zbombardowali mnie
milionem pytań. Złapałam się za głowię, zaciskając dłonie na uszach,
błagając w duchu, żeby po prostu sobie poszli. Chciałam tylko być
sama. Milczałam, bo nikt nie potrzebował słów, ale i dlatego,
że nie miałam siły przyznawać się, że przegrywałam z moją chorobą.
Po prostu przegrywałam – ta myśl była nie do zniesienia, a gdybym
powiedziała to na głos, z pewnością poddałabym się i nie byłoby już
ze mnie żadnego pożytku. Najgorsze, co teraz mogłam zrobić,
to stracić wiarę. Wiarę, która powoli ulatywała mi z płuc
jak powietrze. Wystarczyłaby sekunda, słowa prawdy i zniknęłaby
ze mnie cała wola walki. To jest potęga słów i sekundy.
***
Siedziała tam w bezruchu, obejmując nogi ramionami, od ponad
godziny. Lekarz coś jej powiedział i od tej pory odezwała się
tylko raz – żeby wywalić wszystkich z sali bezceremonialnie
i z taką siłą, jaka zawsze w niej była. Teraz stałem przed pokojem
numer 7 i obserwowałem przez niewielką szybkę, jak miłość mojego
życia więdnie i usycha, podobnie do żółtych frezji, które stały
na szafce nocnej tuż obok łóżka Agaty. To niewielkie okienko
to teraz jedyny sposób na zobaczenie jej w rzeczywistym stanie.
A niestety nie był on teraz taki, jakiego chciałbym móc oczekiwać.
Agata najwyraźniej musiała się poddać. Nie dostrzegłem w niej już
żadnej oznaki siły czy choćby woli wyzdrowienia.
- Karol, dziecko – usłyszałem za sobą zmartwiony głos jej matki.
Czterdziestopięcioletnia kobieta stanęła za moimi plecami
i z trudem sięgnęła mojego ramienia. Była niziutka, z resztą
jak i Agata, a ja przecież grywałem w koszykówkę w miejscowym
klubie. Z resztą Aga zachęcała mnie, żebym nie rezygnował
z treningów z powodu jej choroby. Teraz ten czas wydawał się być
tak cholernie odległy, tak strasznie abstrakcyjny, jakby był
jedynie mglistym wspomnieniem wydarzeń, zmieniających całe moje
życie… nasze życie.
Dopiero, gdy pani Krystyna wyciągnęła z torebki paczuszkę
chusteczek, zorientowałem się, że łzy spływają mi po policzkach.
W tym momencie ogarnął mnie rozpaczliwy chichot. Płakałem. Ja!
„Niebo się wali na nasze głowy!” – niemal słyszałem, jak Agata
wykrzykuje mi to do ucha. Zawsze tak mówiła, gdy byłem smutny,
a teraz? Teraz to i ziemia uciekała nam spod stóp. W trakcie kilku
chwil, zaledwie dwa miesiące wcześniej, moje życie straciło,
wyglądające na stabilne, fundamenty. W trakcie kolejnych sekund
serce zaczęło mi pędzić w zastraszającym tempie, tak jak, pozornie
ciągnący się, czas. Sekunda straciła i równocześnie zyskała
na wartości. Podczas sekundy mogłem zobaczyć uśmiech na twarzy
kobiety, którą kocham, a równocześnie mogłem ocenić, jak bardzo rak
ją niszczył. Alabastrowa skóra zszarzała, włosy szybko wypadły.
Schudła. Zmarniała. Znikała mi w oczach. Po prostu umierała z chwili
na chwilę coraz bardziej, wprost wyślizgiwała mi się z rąk,
a pędzący czas nie pozwalał wierzyć, że znajdziemy dla niej jakieś
lekarstwo, które pozwoli mi ją jednak przy sobie zatrzymać.
***
Siedziałam spokojnie na swoim krześle w pokoju socjalnym na SOR-ze,
piłując paznokcie w chwilowym braku zajęcia i czekając cierpliwie
na powrót karetki, w której jeździł mój mąż. Tym razem jego pomocy
potrzebowały jakieś dzieciaki pod Tarnowem, „ofiary” wypadku.
Od razu wiadomo było, że pijani albo naćpani. Świat zyska, jeśli
kilku takich łepków dla przykładu umrze w wypadku. Może ktoś się
czegoś wtedy nauczy. Może pomyśli, zanim w ułamku sekundy
postanowił wsiąść za kierownicę i narazić życie przyjaciół czy
rodziny.
Pilniczek sprawnie przesuwał się po moich paznokciach, kiedy
w oddali usłyszałam dźwięk zbliżającej się karetki. Wybiegłam więc
przed szpital, dziękując Bogu, że wiosna w tym roku postanowiła
nadejść trochę wcześniej, po czym podbiegłam do otwieranego właśnie
samochodu. Za mną pojawił się lekarz dyżurny.
- Dziewczyna, lat 21, mocno poturbowana. W drodze nam się
zatrzymała, ale udało się przywrócić akcję serca.
Nieprzytomna, silny krwotok ze zmiażdżonej kończyny – powiedział
rzeczowo mój mąż, podając lekarzowi podkładkę z informacjami,
po czym sięgnął do karetki, żeby pomóc drugiemu z ratowników wyjąć
łóżko ze środka.
- Przygotować salę operacyjną, ściągnąć na cito dwóch chirurgów
i anestezjologa – rzucił doktor w moją stronę, przejmując od Adama
kartkę z notatkami. – Były przy nim jakieś dokumenty, portfel?
– usłyszałam, jak pyta mojego męża, ale nie usłyszałam już
odpowiedzi, bo pobiegłam na chirurgię na pierwszym piętrze.
Liczyło się teraz jak najszybsze przygotowanie do operacji.
Każda chwila była ważna, naćpani czy nie, pomoc im się należała.
***
- I co z nią doktorze? – usłyszałem, gdy tylko wyszedłem z sali
operacyjnej. Przede mną pojawił się chłopak, owinięty bandażem
na połowie twarzy, z zakrytym okiem. Wyglądał nieciekawie i miał
problem z tym, żeby utrzymać równowagę.
- Kim pan jest? – zapytałem znużonym tonem. Czułem, że jeszcze sekunda i zasnę na stojąco.
- To kierowca samochodu. Tego z wypadku – powiedziała jedna
z pielęgniarek, zdaje się, że ta, która przygotowywała cały blok
operacyjny. Spoglądała na chłopaka z taką złością, że miałem
wrażenie, że za sekundę ogień piekielny go pochłonie.
I w tej sekundzie mój stosunek do tego dzieciaka się zmienił.
- Ona praktycznie nie żyje, gówniarzu. Podtrzymujemy ją tylko
chwilowo, żeby się zorientować, gdzie potrzeba serca i wątroby,
bo reszta się nie nadaje – oznajmiłem oschło i odszedłem.
Co za cholera mnie podkusiła? Jako lekarz nie miałem prawa
udzielać mu choćby najmniejszej informacji, ale tak chwila,
w której postanowił wsiąść za kółko samochodu, powinna
go od tej pory prześladować do końca życia. Może gdyby zawahał się
jeszcze sekundę, może gdyby jednak pomyślał! Ta dziewczyna teraz
by żyła. To przerażało w pracy lekarza. Chwila, zaledwie tyle
czasu, ile potrzeba, żeby pstryknąć palcami i człowiek żył albo
nie. Sekundy tak strasznie podkreślają naszą kruchość.
***
- Wracaj szybko – powiedziała moja żona i odsunęła się,
przytrzymując zielonkawy fartuch pielęgniarki, żeby śmigło
nie podwinęło jej stroju. Wyglądała na zatroskaną, jak zwykle, kiedy
musiałem wsiąść do śmigłowca, żeby przewieźć organy. To tak,
jakbym miał w rękach życie nie jednej, ale dwóch osób – tej,
do której narządy należały i tej, która miała być ich nowym
właścicielem.
- Adam, drzwi – usłyszałem i poczułem, że pilot zaczyna podnosić
maszynę w powietrze, podczas gdy ja jeszcze nie zamknąłem się
w kabinie. Niezwłocznie więc to uczyniłem, pomachałem żonie
i po chwili już oddaliliśmy się na tyle od szpitala, że moja żona
została tylko mróweczką. Czekało nas kilka godzin monotonnej
drogi na drugi koniec Polski, z ciągnącymi się - dla nas i dla
czekających na nas lekarzy – sekundami.
***
- Jest pani gotowa, pani Agato? – usłyszałam nad sobą głos
pielęgniarki, która właśnie kończyła podawać mi lek usypiający.
W dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć, że jednak znalazł się
kompatybilny dawca. Niewiele o nim wiedziałam.
Tylko, że to z wypadku i że miał 21 lat. Nie powiedziano mi nawet,
jakiej był płci. Liczył się czas, a nie zbędne wyjaśnienia.
Najważniejsze było dla lekarzy, że miał w portfelu deklarację,
że w przypadku jego śmierci, narządy mogą pobrać dla innych.
„Oświadczenie woli”, tak to się chyba nazywa.
Poczułam, że zaczynam myśleć coraz mniej składnie i nie mogę złożyć
do kupy dwóch słów, nim przyłożono mi maskę tlenową. Kilka sekund
i odpłynęłam w nicość. W świat marzeń. Nieistotnych, nieskładnych
obrazów. Bezpieczeństwo. Stabilność. Radość. Miłość.
Strach. Nadzieja.
***
Jaka jest wartość sekundy?
Sekunda jest warta tyle, ile życie ludzkie.
Kiedy ją doceniamy?
Gdy nasze życie zależy od jej przychylności.
Tak to już w życiu jest, że nie doceniamy tego co mamy. Dopiero, gdy to tracimy uzmysławiamy sobie jakie to było ważne. Też piszę wiersze i opowiadania :) Adres zostawiam w spamie
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.