Jak już się pewnie większość zdążyła zorientować po kilku
wpisach prożużlowych i proszczypiornikowych (załóżmy, że takie słowa w ogóle
istnieją) o zespołach z północnej części województwa lubuskiego (tak, nie
lubelskiego) – mieszkam w Gorzowie Wielkopolskim. Niby miasto wojewódzkie,
cholernie rozkopane na dzisiaj, ale ma jakiś swój urok, swój „Sos”, jeśli wiecie,
co mam na myśli, który zabrania mi stąd wyjechać, a zatem żyję sobie, na
garnuszku mamusi, studiuję, dorabiam trochę pracując jako dziennikarz i ot –
czasem coś piszę. Znacie mnie – z postów na blogu – ale to chyba najszczersze
rzeczy, które kiedykolwiek wyszły spod moich palców. No cóż. Ten post będzie
zupełnie inny, bo trochę refleksji krzyczy mi w głowie od połowy września. A co
się stało w połowie września?
Otóż udałam się na ustaloną w czerwcu praktykę studencką w
bibliotece szkolnej (studiuję filologię polską z bibliotekoznawstwem i
informacją naukową) w wymiarze sześćdziesięciu godzin. Pierwsze spotkanie z
bibliotekarką (a niegdyś moją licealną nauczycielką… uwaga, uwaga, biologii)
przebiegło typowo, czyli pod tytułem „ALE CO JA TU Z TOBĄ ZROBIĘ?!!!”, czyli
jak oczekiwałam. Na szczęście jej podejście nie było w żaden sposób istotne, bo
to dyrektor przyjął mnie na praktyki, więc tak czy siak musiała się mną w pewien
sposób zająć. I o zgrozo, całe szczęście, że właśnie tam wylądowałam. Chaos,
bajzel, nieporządek, jednym słowem – masakra jeśli, chodzi o procesy
biblioteczne, podręczniki, nawet znajomość alfabetu… szło oszaleć.
Ale ja nie o tym. Istotniejsze dla mnie była obecność (a
raczej jej brak) dzieci w bibliotece szkolnej. I poziom wyposażenia… równie
tragiczny. Na przerwach między lekcjami do biblioteki pukało średnio 2-3
uczniów, których w sumie nie interesowały zbiory biblioteczne, ale pomaganie „Pani
Uli” i robienie jeszcze większego chaosu i bajzlu w kartach, papierach,
książkach… Mentalnie włosy rwałam z głowy. Zewnętrznie oczywiście uśmiechałam
się i przytakiwałam, próbując jakoś ratować bibliotekę pogrążającą się w
czarnej dziurze braku informacji i przygotowania pani bibliotekarki. I co tu
jest strasznego? Otóż, problem czytania dzieciaków w naszym regionie. Jeśli w
ogóle sięgają po książkę, to z przymusu (lektury szkolne, przestarzałe, których
ponad połowa i tak w całości nie przeczyta) lub (po)twory, które w moim pojęciu
powieści nie powinny nigdy zostać dopuszczone do druku – rzędu fanfiction
Maincrafta i innych… przepraszam za wyrażenie – badziewi.
Jeśli spojrzeć zaś na poziom czytelnictwa w Polsce (63% osób
nie miało w ręku książki przez cały poprzedni rok! O ZGROZO, dokąd ten świat
zmierza?! A żeby było zabawniej, te 63% osób nie miało przed oczyma również
żadnego dłuższego tekstu medialnego, w rozumieniu powyżej 3 stron
znormalizowanego maszynopisu…), zatrważające jest to, że już dzieci w szkole
podstawowej nie sięgają same z siebie po książki, a mało tego –
nauczyciele-bibliotekarze i nauczyciele-poloniści nie są w stanie zachęcić
uczniów do samoczynnego sięgania po co lepsze pozycje. Oczywiście, jak wszędzie
mamy wyjątki, w tym przypadku małego Kamila, który przeczytał już niemal całą
półkę z fantastyką (11-letni dzieciak czytający Tolkiena – ja jestem pełna
podziwu), ale to jeden. A co z pozostałymi 320 uczniami?
Kolejną przerażającą statystyką w lubuskiem jest problem z
ilością dysfunkcji, orzekanych przez poradnię pedagogiczno-psychologiczną. W
porównaniu do reszty kraju to około 14% więcej takich orzeczeń, w czym głównie
dysortografii i dysleksji, które – moim skromnym zdaniem – mocno zależą od
poziomu czytelnictwa wśród dzieci i młodzieży.
Ale jak – GRZECZNIE PYTAM – jak te dzieci mają czytać, jak
80% zbiorów bibliotecznych w szkolnej bibliotece, to pozycje wydane przed 1950
rokiem (optymistka ze mnie, wiem, 90% lektur z podstawy programowej to pozycje
wydane przed 1900 rokiem, Chrystusie dopomóż!)? Rozpadające się propozycje. Z
brakującymi kartkami. Jak dzieci z pokolenia smartfonów, laptopów i tabletów
mają się zainteresować książką z wyblakłym pismem, żółtymi stronami i
rozlatującą się okładką? W dobie atakowania ze wszystkich stron jaskrawymi
kolorami, doskonałą grafiką i nowymi technologiami, z całym szacunkiem do Chłopców z Placu Broni, tylko historyk
książki jest się w stanie zainteresować takimi książkami. I też nie, bo są przecież
drzeworyty, miedzioryty i inne atrakcyjniejsze do badania książki rodem ze
średniowiecza i innych wczesnych epok. I tak. Ja wiem. Jeśli sądzisz, że w dobie komputera sztuka czytania zanika zwłaszcza
wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś mugolem! Ale jak nic nie
zrobimy, żeby młodzi ludzie więcej czytali, to niestety, ale grozi nam wtórny
analfabetyzm.
A tu kolejne gromy na nauczycieli, zwłaszcza polonistów. W
dotychczas obowiązującej (i podobno niedługo nieaktualnej, o ile ktoś podejmie
się jej pisania) podstawie programowej nie ma ŻADNEJ, powtarzam: ŻADNEJ
obowiązkowej lektury dla szkoły podstawowej, a wybór lektury szkolnej na tym
etapie edukacyjnym ma za główny cel „Szerzenie czytelnictwa i dobrych zwyczajów
czytelniczych wśród dzieci i młodzieży”. No, a przepraszam, jak ma mnie
zachęcić do czytania opowieść o Nemeczku, który umarł na zapalenie płuc ponad
100 lat temu? Albo opowieść o jakimś kundlu, który jeździł starymi pociągami
(przy całej mojej sympatii dla tej książki? A może gra w wyzwania jakiejś rudej
sieroty, która miała taką wyobraźnię, że dzisiaj pewnie by ją leczyli psychiatrycznie
(i tu też: moja miłość do Ani z Zielonego Wzgórza naprawdę jest niezmierzona)?
Nie tędy droga. Dzieciaki dzisiaj są zainteresowane technologią, która rozwija
się w naprawdę zastraszającym tempie. Wspomniane już smartfony, laptopy,
tablety, dzisiejsze zabawy i ich współczesne problemy – emigracja rodziców,
niepełne rodziny, przemoc… to o tym dzieci chcą czytać. A znam przynajmniej
kilka pozycji, które naprawdę odpowiadają tym wymaganiom (dla zainteresowanych
polecam Szczygielskiego z jego „Za niebieskimi drzwiami” i „Czarnym młynem”,
albo Beręsewicz z jego historią o Małgośce). Tylko trzeba się ruszyć i
poszukać. A tu jest problem. Wymóc na dyrektorze (a to dopiero wyzwanie)
sfinansowanie zakupu do biblioteki (marne, albo i zerowe środki przekazywane co
roku to zdecydowanie za mało względem zapotrzebowania), to jedno, a dostęp
nakładów, to drugie. I oba są połączone – po prostu ich brakuje. Ale, jak to
mówią, dla chcącego nic trudnego.
Uwierzcie mi, że gdyby nie to, ze w odpowiednim momencie
trafiłam na opowieści z Narnii, Harry’ego Pottera, czy choćby Akademii Wampirów (R. Mead, zakładam, że
pozostałe pozycje są na tyle powszechnie znane, że podawanie autorów jest
zabiegiem zbędnym), to ja też bym nie czytała. Jakoś nie zachęciło mnie
pizgnięcie w twarz Ferdydurke, Trans-atlantykiem, czy Szewcami. Serio.
Zastanówmy się, gdzie to zmierza. Bo za kilka lat to naprawdę może być tragedia, mimo bogatego, ale coraz bardziej upadającego rynku wydawniczego.
Prawie nigdy nie mogę wysiedzieć na dłuższych postach ,bo ciągnie mnie już do pisania komentarza ,hah.
OdpowiedzUsuńRozwaliłaś mnie tą nauczycielką od biologii.Nie popieram tego,że bibliotekarzami są osoby nie...no jakby to powiedzieć,które na nie podążają w kierunku książek. Ale określenie.Tak ,jak nie pasuję mi to,że jeden nauczyciel uczy matematyki,geografii i załóżmy np w-fu. Powinien skupić się na jednym przedmiocie i wykładać go całym sobą,chyba,że rzeczywiście radzi sobie na tak wielu frontach.
Co do czytelnictwa młodzieży-do której sama się zaliczam-skomplikowane, tak powiem. Statystyki statystykami.Do książki potrzeba trochę wysiłku.A wiele osób w szczególności chłopców-nie ,że coś ja nikogo nie dyskryminuję-nie chcę się w to bawić.
Znam takiego człowieka,który zaczął czytać książki rok temu i po prostu się nimi zafascynował.Na każdej przerwie widzę go z książka.Siostra kupiła mu pierwszą i tak o.
Myślę,że gdyby większości młodzieży dać taką jakąś fajną książkę by się przekonali.
Ja czytam tak nie dużo ,nie mało. Trudno jest mi rozplanować sobie czas.Myślę,że wiele osób z tego powodu tez nie czyta książek.Zegarek,obowiązki,wieczna bieganina.A gdy już się go znajdzie-zmęczenie.
Jak to nie będzie ŻADNEJ LEKTURY? Nie wyobrażam sobie tego.
Ludu.
"Wspomniane już smartfony, laptopy, tablety, dzisiejsze zabawy i ich współczesne problemy – emigracja rodziców, niepełne rodziny, przemoc… to o tym dzieci chcą czytać."Nie wiem czy chciałabym czytać o swoich problemach.Rozumiem,że raczej zmierzasz do tego,że czytać o czymś co ich dotyczy.
Ps: Dodam jeszcze,że to był jeden z postów z największą liczbą nawiasów i procentów jakie widziałam oraz jeden z tych ,które najmilej mi się czytało :)A i dziękuję za komentarz na blogu,odpisałam!
Nie no, pani biolog oczywiście ma studia podyplomowe. Powiedzmy.
UsuńMoże i statystyki statystykami (ja tam normę czytania podbijam za jakichś 100 Polaków - mam 50 tomów w tym roku za sobą), ale skądś się biorą. I właśnie chodzi, żeby młodzież książkami zafascynować. Jak najszybciej, bo czego Jaś się nie nauczy...
Nie zrozumiałaś. Nie ma w obecnie obowiązującej podstawie programowej żadnej lektury obowiązkowej (czyli nauczyciel nie ma obowiązku omawiania np. Krzyżaków na 100%, bo na pewno pojawią się na teście - który swoją drogą znieśli), czyli nauczyciel może sobie wybrać książki, które ma omówić (minimum 4 w klasach 4-6).
Lubię nawiasy :D
Pozdrawiam,
Farfocel. ;)
A faktycznie nie zrozumiałam-jam debilka :).Dziękuję za wyjaśnienie.I tam myślę,że no jednak to nie jest nic fajnego. Znieśli książki które wypadałoby znać jak np Pan Tadeusz... Powinno się omawiać,tak to dzieciaki nie przeczytają... eh ten świat.
UsuńOczywiście wiadomo,że i lektur wiele osób nie czyta ale do streszczenia chociaż się sięgnie, a tu nima.
UsuńW podstawówce czytanie Pana Tadeusza zabiłoby jakakolwiek pasję czytelniczą u każdego dziecka ;P
UsuńW moich postach będę się głównie odnosić do szkoły podstawowej, bo jestem na takim, a nie innym etapie studiów, że akurat podstawówka mnie interesuje najbardziej ;)
Poza tym, no niby Sienkiewicza powieść historyczną trzeba jakąś znać, ale katowanie ludzi Krzyżakami to już przegięcie ;P Stylizacja archaiczna dla wielu młodych ludzi jest jak inny język. I przyznaję bez bicia, że nie przebrnęłam przez to cholerstwo. Ale za to w kilka godzin połknęłam Quo Vadis. ;P
W gimnazjum uważam ,że powinno się czytać,a teraz to gimnazja to będą podstawkówką
UsuńOh o krzyżakach to nic nie mów ciężkie,jak nie wiem!Tez nie przebrnęłam...
Wow. Jestem pod wrażeniem. Nie wiem czemu, ale Twoja proza jakoś bardziej do mnie trafia aniżeli poezja (nie bierz tego do siebie :)).
OdpowiedzUsuńMasz absolutną rację co do bibliotek. Ja też nie czytałabym , gdyby nie moja pierwsza opiekunka, która pokazała mi przebogaty świat książek, w którym natychmiast przepadłam. I z którego do tej pory nie wróciłam.
Lektury w Polsce to jakiś koszmar ! Dlaczego nie moglibyśmy czytać "Zabić Drozda", jak amerykańskie społeczeństwo? No dlaczego? Przecież tam jest o rasizmie i nadawało by się.
PS: "GRZECZNIE PYTAM - a to dobre xD.
Nie biorę tego do siebie ;) Poezję piszę ot tak sobie, zawsze czułam się pewniej w prozie ;)
UsuńJa Ci powiem dlaczego - bo nauczyciele polskiego są jak drzewo - starego nie przesadzisz (nie zmienisz mu poglądów na literaturę). ;)
Pozdrawiam,
Farfocel