niedziela, 16 grudnia 2018

Odsłona XXVI

Już wiem, miłość drogę zna... Chryste, ale bzdura.

Pociągam łyk z brązowawej butelki i śmieję się sama z siebie. Siedzę pośrodku sceny mojego teatru, lekko wstawiona... no okej, całkiem pijana i co Wam do tego? i oglądam te wszystkie super miłosne bajeczki z wytwórni Disneya.

Dawno nie miałam takiego doła. Koleżanka Depresja siedzi sobie w kącie widowni i z nieskrywaną radością szczerzy się do mnie, unosząc kieliszek z czerwonym winem w uroczystym toaście. Mam ochotę czymś w nią rzucić.

Wygoniłam większość, reszta albo nie wie, albo dopiero czeka w kolejce do wykopania z mojego życia. Nie mam siły, siedzę i śmieję się wsparta na ramieniu, które mnie boli i wiem, że długo tak nie wytrzymam i za chwilę wyląduję twarzą na drewnianych, przeżartych przez korniki deskach podłogi.

Chciałam ostatnio uwierzyć, że coś może z tego być. I nie mogę przestać o tym myśleć. A właściwie o opcjach z nim. Jasne, że tak naprawdę ich nie ma. Opcja była jedna i gdyby nie to, że jestem już zmęczona samotnością... to nawet bym nie wpadła na to, żeby rozważyć jego niemoralne propozycje. A chłopina ma talent. Miesza mi w głowie, jak profesjonalista, chociaż chciałabym wierzyć, że nie robi tego świadomie i specjalnie.

- To nie tak.
Jego głos rozlega się gdzieś przy wejściu i widzę, jak schyla się, by nie rąbnąć głową w futrynę. Jest wysoki. Nawet bardzo.

Chcę się zerwać na nogi, ale wiem, że to skończyłoby się tylko spektakularnym upadkiem, a wolałabym mimo wszystko, żeby nie miał o mnie złego zdania.

Nie wiem, co we mnie zobaczył. Jestem brzydka. Gruba. I tak cholernie specyficzna, że dziwna i niewarta uwagi. Wiem to od bardzo dawna. Świat postarał się, żebym nigdy o tym nie zapomniała.

Siedzę więc na miejscu i obserwuję jak się zbliża. Siada na pięć może sześć kroków przede mną, krzyżuje nogi i patrzy na mnie niby to ukradkiem. A ja sama nie wiem, co widzę w jego oczach.

Nigdy nie miałam takiego problemu. Zawsze rozszyfrowywałam ludzi szybko, a jeśli zajmowało mi to więcej niż kilka tygodni, to znaczyło, że mają problemy i trzeba tylko do nich dotrzeć, pokazać, że jest się wartym zaufania. Tak jak było ze Staszkiem.

A tu? Nic. Nie wiem, co mam o nim sądzić. Nie wiem, czy coś w ogóle w nim widzę. Czy to pustka? Czy to tajemnica? Czy to radość? Czy to krzywda?

- To wszystko nie tak.

Parskam śmiechem. Jestem pijana, nie muszę się kontrolować całe życie.

- A jak?

Odwraca wzrok. Nie wiem, dlaczego. Ze wstydu? Żeby ukryć, co tak naprawdę sobą reprezentuje? A może z innego powodu?

- Nie wiem.

Prycham i wstaję. Depresja podnosi się ze swojego kąta i depcze mi po piętach, suka jedna.

- Jak się dowiesz, to wiesz, gdzie mnie szukać.

- Ale Ruda!

Odchodzę w odmęty kulis. Tam jest chyba jakaś sofka. Prześpię się i jutro wstanę z mocnym postanowieniem dania sobie spokoju. Muszę.

Za mną wlecze się kot. Wiem, czyj jest i nareszcie dowiedziałam się jak ma na imię. Mości się u moich stóp, gdy kładę się na sofce. Szloch przerywa ciszę. A później zapada ciemność pełna pewności, że powinnam coś zrobić, ale i tej, że nic z tego nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz