Zupełnie nie rozumiała, jakim cudem jeszcze żyje.
Przecież powinna była zginąć, umrzeć w momencie uderzenia w głowę, po prostu
zniknąć. Zostawić ich wszystkich, zostawić rodzinę - mamę, z którą nie zdążyła
się pogodzić po kłótni o jakąś głupotę, młodszym bratem, któremu dopiero
planowała kupić prezent na zbliżające się urodziny... No i musiałaby zostawić
też jego - jedyną i naprawdę szczerą miłość w jej życiu, osobę, której była tak
bardzo pewna, której tak strasznie ufała, że nie była w stanie wyobrazić sobie,
jak do cholery ma go zostawić samego...
Uderzenie w głowę było potężne, a perspektywa śmierci pod
kopytami rozszalałego z bólu zwierzęcia smutna. Kochała Jaskiera, karego
ogiera, którego - już od lat nieżyjący dziadek - kupił jej na 8 urodziny, ale
tego dnia postanowiła pomóc koleżance - a może już przyjaciółce? - okiełznać
jej nowego konia.
Hamlet był piękny. Całkiem białe umaszczenie w harmonii
komponowało się z blond grzywą, długą, jak na roczniaka. Ciemne ślepia
wpatrywały się w oczy ludzi z pewnego rodzaju wyzwaniem, jednak wydawały się
takie mądre, takie wrażliwe, gdy do niego podchodziła, gdy dotykała
niespiesznie jego parskającego, czarnego nosa. Lubiła się nim zajmować, ba!,
chętnie przychodziła do niego tak samo często, jak i do Jaskiera, jednak
starszy koń nie traktował tego jak zdradę, co mogło się przecież zdarzyć, ale
raczej jak swojego rodzaju wolontariat. Zupełnie jakby Jaskier był poważanym
profesorem, a młody Hamlet zaledwie niesfornym uczniakiem. Przy niej jednak zachowywał
się nienagannie, stał nieruchomo, gdy go dotykała, nastawiał ciężki łeb, gdy
chciał, żeby go głaskała. Oporządzać dawał się tylko jej i jej chłopakowi.
Przyjaciółka zazdrościła. Ale głosiła teorię, że to nie człowiek wybiera sobie
konia, tylko te mądre zwierzę wie, kto jest dla niego najodpowiedniejszy. A
Hamlet i tak nie chciał dać się osiodłać.
Tego dnia przyszedł przymrozek, a Jaskier po ostatniej
eskapadzie w wyższe partie skalistego pagórka, na który uwielbiali się wspinać,
by z polany na górze obserwować płynący w dole wartki strumień, nadal miał
problem ze skaleczoną nogą. Przychodziła do niego codziennie i sprawdzała, jak
jej zwierzęcy przyjaciel się ma i czy może jakoś jeszcze mu pomóc, ale Jaskier
był już wiekowy. Rana nie chciała goić się na nim tak szybko, jak powinna i
potrzebował zdecydowanie więcej czasu na regenerację niż młode ogiery.
Przyjaciółkę spotkała, gdy wchodziła ze stajni. Ta szła
cała umazana piaskiem, który z pewnością był efektem kolejnego upadku z
grzbietu Hamleta, więc zapytała, czy nie potrzebuje pomocy. Miała jeszcze dużo
czasu, bo jej chłopak wyjechał na zjazd fanów jakiegoś zespołu, którego nawet
nazwy nie była w stanie spamiętać, więc nie śpieszyła się z powrotem do domu.
Trawa chrzęszczała nieprzyjemnie, kiedy szły w stronę
zagrody dla ogierów, nad padokiem dopiero budziło się życie. Na czerwono
wstające słońce powoli wychylało się znad horyzontu i oślepiało każdego
śmiałka, który odważył się spojrzeć na nie bez ostrzeżenia. Zalane czerwienią
niebo układało się w niesamowite wzory z chmur, równie pięknie ubarwionych
kolorowym światłem. Twarze dziewczyn lekko szczypał mróz, a na oknach stajni
wymalował piękne wzory, malowidła, których nie powstydziłby się nawet
największy artysta. Ptaki powoli budziły się ze snu, z oburzeniem zastanawiając
się, czemu poczciwy starzec z wielką białą brodą przybył tak wcześnie tej
jesieni. Buńczucznie wstrząsały skrzydłami i ostentacyjnie czyściły piórka, od
czasu do czasu klapiąc gniewnie dzióbkami.
Podeszły do Hamleta, a ona szybko przeskoczyła ogrodzenie
i przywitała się z parskającym z zadowoleniem koniem. Słyszała, jak
właścicielka zwierzaka prycha ze złością. Nie chciała być powodem zazdrości
kogokolwiek. Ale nie mogła nic na to poradzić. Hamlet po prostu wolał ją i
koniec kwestii.
- Wszyscy wolą Ciebie - warknęła stojąca przy ogrodzeniu
dziewczyna i rzuciła w stronę konia małym batem, jakiego większość jeźdźców
nigdy nie używała.
Niczego nieświadome zwierzę nie uniknęło ciosu, dość
przypadkowo ale precyzyjnie wycelowanego w łeb ogiera. Nie wiedziało, że oczy
należy chronić.
- Co ty zrobiłaś... - zdążyła tylko powiedzieć
odważniejsza jokejka i wtedy nastąpiło uderzenie.
Teraz leżała na trawie, a wokół niej pochylało się całe
mnóstwo ludzi, z których niewielu kojarzyła. Co dziwne - nie było jej zimno od
ziemi, na której leżała, a słońce wcale nie świeciło jak przed chwilą.
Zastanawiała się tylko jakim cudem jednak oddycha, nie bolała jej głowa. W
ogóle nie czuła bólu, mimo że na pewno straciła przytomność i jeszcze rąbnęła o
ziemię.
Jakim cudem oszalały z bólu roczniak nie stratował jej,
skoro upadła tak blisko niego?
- Nie leń się tak, dziecko. Masz przed sobą długą drogę.
Spojrzała na właściciela głosu, który przed chwilą
wydawał jej się tylko jedną z wielu nieznanych twarzy.
- Dziadek?
- Wstawaj, kochanie. Do nieba jeszcze daleka droga.
_____________________
Niesprawdzane (!) efekty bezsenności. Kiedyś sprawdzę :P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz