sobota, 6 sierpnia 2016

Odsłona XIX

muzyka - https://www.youtube.com/watch?v=6HDQFX0h9RM
Deszcz w tym roku nie rozpieszczał letniaków, którzy z upragnieniem wyczekiwali aż zza ciężkich, granatowych chmur przebiją się choć na chwilę promienie słońca. Wieczorem lekko się rozpogadzało, ale to nie zadowoliło urlopowiczów, którzy ponownie wieszali psy na prezenterach pogody, obiecujących nadejście wyżu i poprawę.

Obuta w szerokie obcasy brązowych półbutów blondynka szła spokojnie w pszenicznym płaszczu, stukając lekko o asfalt w stronę teatru. Wilgoć skręciła jej włosy, a ciemna kredka do oczu lekko się rozmazała pod wpływem lecących jeszcze z drzew kropel deszczu. W oddali majaczył księżyc, a jego słaby blask nabrał pomarańczowej barwy na tle ciemniejącego nieba. Rogalik raz po raz znikał za puchatą chmurą i odbierał światu tę odrobię światła, jednak z pomocą spieszyły stare, stalowo-czarne latarnie, które blondynce kojarzyły się tylko z Opowieściami z Narnii. Z lekko rozchylonych warg wydobywał się płytki oddech, a usta trochę drżały od emocji tłumionych miesiącami w środku.

Skręciła z ulicy w ciemny zaułek, gdzie szybko zniknęła w tylnych drzwiach teatru, które zamknęła za sobą szczelnie. Dziś nie potrzebowała widowni, a samotność nie doskwierała jej aż tak bardzo, zwłaszcza, gdy nie otaczali jej ludzie.

Zrzuciła płaszcz i po ciemku odwiesiła go na wieszak, a na drugim odwiesiła maskę uśmiechu. Bolała ją głowa, a przerwany urlop był powodem rozdrażnienia tym większego, że wszyscy byli zdania, że jest zadowolona ze zjechania z powrotem do Gorzowa.

Westchnęła i skierowała się na pamięć w stronę pomieszczenia technicznego, w którym mogła zająć się oświetleniem, ale ktoś postawił pudło na jej drodze i po chwili klęła pod nosem na idiotę, który nie potrafił zachować minimum porządku. Wstała z podłogi i otrzepała z kurzu i piachu śliwkowo-fioletową tunikę, a następnie jasne dżinsy i przestawiła pudło, by nikt inny nie spotkał się z taką samą niemiłą niespodzianką, chociaż coś wątpiła, żeby ktoś w najbliższym czasie przyszedł do jej teatru. Przeszła dalej, z rozdrażnieniem parskając na kręcącego się pod nogami potworka, który ostatnio był jakiś zazdrosny o wszystko, co się rusza i czemu poświęcała uwagę. I łaził za nią jak głupi.

Włączyła pojedynczy reflektor skierowany na środek sceny i jeden na drzwi widowni. A nóż, jakby jednak ktoś przylazł. Włączyła muzykę i zaczęła się zastanawiać, co ma robić ze swoim życiem. Każdy krok był w tych momentach ważny, każde słowo, które oddawała ruchem dłoni, mogło zmienić jej przyszłość nieodwołalnie. Każdy wyskok mógł wynieść ją na wyżyny, albo zepchnąć z powrotem na dno depresji...

Pierwszy zrobiła już w marcu, gdy przyznała się w końcu do tego, że jej życie zależy od humorów energetycznego wampira i się go pozbyła. Brutalnie. I bolało. A później prześladował ją jeszcze przez 4 miesiące, robiąc wszystko, by jej udowodnić, że to ona jest potworem. I od tej pory nie dopuszczała do siebie żadnego innego, nowego człowieka. Później zaczęły się treningi. I, och, kochała je. Przebywanie z 14 zawodników, z czego aż 9 nowych. I, och, to wspaniali, pozytywni ludzie. Taki jeden piękniś to już w ogóle, komplemenciarz! Ale przy tym inteligentny młody mężczyzna, doceniający jej nużącą czasami i okropnie stresującą, bo zależną od innych, pracę. Lubiła go i to szczerze, co ostatnio tak rzadko jej się zdarzało.

Kroki trochę jej się myliły i wypadła z rytmu, więc szybko wyłączyła muzykę i włączyła mniej energetyczny kawałek. Objęła się ramionami i już miała popłynąć przy kojących dźwiękach piosenki Króla Popu, gdy rozległ się dźwięk jej telefonu.

- Mamo, mamo, idziemy na trening?
- Tak, Kwiat, będę za pół godziny. Zgarnę Cię spod łaźni.

Kwiat nie był jej prawdziwą córką, za młoda na to była. Ale był jednym z najwspanialszych małych stworzonek, które zagrzały sobie miejsce w jej obolałym serduszku.

Miała jeszcze chwilę czasu, więc puściła piosenkę od początku i wykonała cały układ, który wymyśliła kilka lat temu, nie bez zdziwienia, że udało jej się jeszcze odtworzyć taki stary zapyziały grat. Wyskoczyła na koniec i wylądowała na kolanach tuż przed sceną, dysząc ciężko. Kondycja już nie ta.

- A Ty często tu przychodzisz? - usłyszała nad głową i gwałtownie poderwała się z kolan. - Och, nie chciałem Cię przestraszyć - dodał głos, wynurzający się z ciemności i po chwili zdołała dostrzec twarz jednego z nowych.
- Tak sobie, jak potrzebuję - odpowiedziała, niepewna reakcji. - A Ty nie na treningu?
- Zaraz idę, ale zobaczyłem światło, więc stwierdziłem, że sprawdzę - odparł.

Uśmiechnęła się, tak po prostu, sama z siebie, co ostatnio tak rzadko jej się zdarzało.
- No to ruszaj się, bo zaraz trener wlepi Ci karę - powiedziała i uciekła, chowając się za kulisami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz